Prawieowczarkowe rutynki

Rutyna- według słownika języka polskiego to biegłość w czymś nabyta przez długą praktykę, postępowanie lub wykonywanie jakichś czynności według utartych schematów. Według typowego młodego człowieka to coś przed czym trzeba uciekać niczym przed panem żulem, który pod supermarketem już z kilkunastu metrów krzyczy do nas „kierooownikuuuu…” dalszej części mamy nadzieję już nie usłyszeć oddalając się czym prędzej. A czy rutyna to naprawdę coś złego? Osobiście uważam, że przeplatana spontanicznością jest naprawdę w porządku. Pomaga uporządkować dzień i ogarnąć cotygodniowy chaos. Ostatnio przeczytałam, że rutyna jest bardzo wskazana w procesie wychowania psa. Oczywiście nie piszę tu o tym, żeby codziennie chodzić w to samo miejsce na spacer, czy codziennie dawać to samo do jedzenia. To oczywiste, że nie. Ale już zachowania, które pies może sobie po kilku powtórzeniach skojarzyć bardzo pomagają mu zrozumieć co się dzieje w domu i dużo spokojniej reagować na otoczenie. Chwilę się nad tym zastanowiłam i doszłam do wniosku, że od kilku miesięcy faktycznie działamy według pewnych schematów. Oto kilka z nich.
Wspólne poranki. Wstajemy z Szymonem mniej więcej o tej samej porze, więc budziki dzwonią jakieś 1 do 2 minut po sobie. Ledwo zdążymy otworzyć oczy a na łóżko ryje się Luna. Kładzie się między nami i czeka na drapanie po brzuchu. Przekracza wtedy wszelkie granice słodkości, dlatego wstanie z łóżka jest milion razy trudniejsze niż wcześniej. Uwierzcie nie jest łatwo wyjść spod kołdry kiedy na łóżku wije się 35 kilo prawieowczarka robiąc słodkie minki i przytulając się do rąk. Uwielbiam te momenty kiedy nie musimy iść do pracy. Wtedy takie przytulanie trwa w nieskończoność i często kończy się dodatkową drzemką.
Absolutny demotywator dla wstających z łóżka we własnej supersłodkiej osobie 🙂
Poranny spacer. To akurat nie nowość dla właściciela psa, ale myślę, że nie każdy musi swojego psa błagać o wyjście. Okazuje się, że poranki nie są najłatwiejsze nie tylko dla nas. Podczas gdy my pijemy pierwszą kawę Luna przeciąganie łóżkowe zamienia na przeciąganie dywanowe. Musimy kilka razy powtórzyć, że IDZIEMY NA SPACER, żeby w końcu dotarło. Z żadnym późniejszym wyjściem nie ma takich problemów. Poranne jest nie lada wyzwaniem. Lunkowa micha śniadaniowa zawsze wjeżdża po spacerze, nigdy przed.
I tak przez 10 do 15 minut… Ale w ostatecznym rozrachunku zwycięzcami w kwestii porannego spaceru jesteśmy my.
Smakołyk przed naszym wyjściem do pracy. To przyszło nawet nie wiem kiedy, samo z siebie. Luna od początku nie miała żadnych problemów ze spokojnym zostawaniem w domu kiedy my wychodzimy do pracy, czy gdziekolwiek indziej. Nie robimy szumu w okół naszego wyjścia, ani powrotu, ale utarło się, że zawsze rano kiedy idziemy do pracy Luna dostaje kawałek suszonego płucka albo kurczaka. Przyzwyczaiła się do tego tak bardzo, że kiedy tylko rano zakładam buty, siada obok szuflady z jej rzeczami i czeka na fanty. Zanim dostanie smakola musi wykonać komendę na miejsce- to też robi automatycznie kiedy biorę śmierdziucha do ręki.
„Jestem chlebem- posmaruj pasztetem”, czy jakoś tak 😉
Kong lub inna zabawka na jedzenie podczas naszego posiłku. Luna to typ sępiący- nienachalny, czyli posępi chwilę, ale szybko stwierdza, że niewiele ugra, mimo że bez bicia przyznajemy się, że czasem coś jej ze stołu skapnie o ile nie jest to pora obiadowa. Dla nas święta, bo to jedyny wspólny posiłek w ciągu dnia i po pierwsze sępiący pies nie jest najlepszym dodatkiem, a po drugie skoro wspólny posiłek to rzeczywiście jedzmy go wszyscy. Zwykła zawartość michy znika w tempie błyskawicznym dlatego kong, czy jemu podobny wynalazek to najlepsze wyjście. Pokonanie go zajmuje Lunie mniej więcej tyle samo, co nam obiadu, a to że zawsze po takim posiłku pada wykończona pozwala nam w spokoju dokończyć odcinek serialu. Zabawki na jedzenie to mój totalny must have i zawsze przy okazji zakupów w sklepach zoologicznych szukam, czy pojawiły się jakieś nowinki w tym temacie.
„Na potęgę posępnego czerepu wyłaź francowata parówko!”
Przynajmniej raz w tygodniu (nie licząc weekendów oczywiście) długaśny spacer w dziczy. Z naciskiem na przynajmniej. Wiadomo tygodnie są różne, czasem jest więcej czasu, teraz niestety mamy go bardzo mało ze względu na przedślubne przygotowania, ale choćby skały wiadomo co- czas na przydługaśny spacer między poniedziałkiem, a piątkiem musi się znaleźć. To chyba moja ulubiona rutynka, bo te nasze wspólne spacery w dziczy uwielbiam. Zazwyczaj towarzyszą nam wtedy znajomi ze swoimi psami. Ostatnio niezawodna jest Kinga i jej cudny husky Wario, którego na pewno już poznaliście śledząc naszego facebooka, lub instagrama.
Między Lunką i Warusiem może przyjaźni do grobowej deski nie ma, ale myślę że to całkiem przyzwoita psia relacja. Wario jest dla młodej sporym oparciem w stresujących sytuacjach, bo to mega odważny północniak i już kilka razy wyprostował jej w główce kiedy mózg stawał jej w poprzek po jakimś huku. Przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. Dzieciaki mają też za sobą wspólny weekend w Bieszczadach 😉
Ćwiczenie sztuczek i posłuszeństwa. Podobno im pies mądrzejszy tym bardziej pewny siebie. Lunce, jako psu mega strachliwemu pewności siebie bardzo brakuje, dlatego od kilku miesięcy stawiamy na wspólne doedukowywanie się. Kilka razy w tygodniu ćwiczymy sobie różne mniej lub bardziej ważne komendy bawiąc się przy tym wyśmienicie. Niestety przez upały, które wykańczają Lunkę fizycznie i częste burze, które z kolei ryją psychikę wkradła nam się mała nieregularność w tę rutynkę, ale na pewno systematyczność wróci kiedy temperatura i pogoda trochę się uspokoją. Na razie wykorzystujemy każdy chłodniejszy dzień.
Ostatnio na przykład taki nowy skill, jak wskakiwanie na krzesełko lub inne powierzchnie. Dawno nie widziałam, żeby jakieś ćwiczenie tak ją cieszyło 🙂
Weekendy u Babci. Lunkowej Babci, a mojej Mamy. Jeździmy do Krosna praktycznie w każdy weekend, no chyba że coś nas zatrzyma w Rzeszowie, Mama Celina ma nas dość, albo wynajmujemy coś w dziczy na kilka dni. W piątki na popołudniowym spacerze zazwyczaj mamy już ze sobą spakowaną torbę i Lunka wtedy wie, że kierujemy się do samochodu na spotkanie Babci i Gai.
Lubię patrzeć, jak między dziewczynami zacieśnia się więź. Wiadomo, że najlepiej jest się gryźć po ogonach i podszczypywać Lunę po uszach, ale chociażby takie leżenie obok siebie jeszcze niedawno było kompletnie nie do pomyślenia.
I ostatnia, czyli wspólne zasypianie. Wieczorem po ostatnim spacerze Szymon jeszcze chwilę pracuje, a ja ogarniam zdjęcia ze spacerów. Luna wtedy leży na swoim posłaniu i obserwuje nas. Kiedy tylko któreś z nas wyłączy komputer,Luna biegnie do sypialni i zajmuje najlepszą miejscówę na naszym łóżku. Czasem po mojej stronie, czasem po stronie Szymona, to już akurat różnie. Śpi sobie z nami przez jakiś czas po czym wraca na swoje posłanie, albo podłogę obok łóżka w zależności od temperatury. Wieczory bardzo przypominają poranki, czyli czas na mizianie pieseła musi być.
Więcej rutynek nie pamiętam, ze wszystkich szczerze się cieszę, bo to naprawdę miłe punkty dnia, lub tygodnia. Jeśli i Wy macie jakieś typowe dla Was przyzwyczajenia koniecznie podzielcie się nimi w komentarzu. Może jakąś podłapiemy i dołączymy do naszych 😉
Jak zwykle przeczytane jednym tchem :-), muszę ukraść pomysł z zabawką na jedzenie (u mnie smaczki odpadają, może być parówka, pasztet lub kiełbaska), tylko opanuję temat i wybiorę coś dla mojej „w typie owczarka”
🙂
Zdecydowanie polecam! Ja najczęściej korzystam z zabawek „kong”. Bardzo trwałe, niemożliwe do zgryzienia i są dostępne w różnych rozmiarach 🙂 Upycham pasztetem, zmielonym mięchem, albo mokrą karmą i jest zajęcie na kilkadziesiąt minut w zależności jak bardzo jest zapchane. Niektórzy jeszcze zamrażają, ja próbowałam, ale Luna szybko traci zainteresowanie, jak długo nie daje rady sobie chociaż kawałka wyciągnąć 😉
W sumie to dzięki rutynie widać jaka więź Was łączy z Luną i jak to ona Was obserwuje. Malutkie rzeczy urastają do rangi wielkich i ważnych 🙂
A jakie wstawanie zimą musi być ciężkie, jak wszędzie zimno a tu takie cieplutkie cielsko przygniata <3
Dokładnie tak! Malutkie rzeczy robią te wielkie i to jest najfajniejsze 🙂
Super się to czyta 🙂
Bardzo mi miło! 🙂
Nie wierzę, że tyle czasu mamy taka kość jak piłka na smakołyki od Luny i nie wiedzieliśmy, że można tam upchać dobroci! Bogart jest mega wdzieczny i zadowolony! A przy okazji świetny blog! 🙂
O jak fajnie, że wpis się do czegoś przydał 😉 Upychajcie, co się da to najlepsza rozrywka dla psiaków w te deszczowe dni 🙂 Dziękuję za miłe słowa! Ciumasy dla Bogarta <3