Pierwsze wakacje na 4 nogach i 4 łapach!

Lato dowaliło do pieca porządnie więc, jak co roku zaczęliśmy z Brodatym rozmyślać nad urlopem. Pomysłów było mnóstwo, ale jednak wygrało miejsce, w którym dwa lata temu zakochałam się na dobre i jakoś mi nie przechodzi, czyli polskie morze <3. Tradycyjnie, jako że jesteśmy totalnymi odludkami wybraliśmy wrzesień, co by zbytnich tłumów nie było, a przy dobrych wiatrach może nawet i nikogo? Pierwszy raz musieliśmy zatroszczyć się o miejscówkę, w której będziemy mogli zatrzymać się razem z psem. Przekopałam internet wzdłuż i wszerz, zrobiłam listę potencjalnych psiolubnych miejsc i w końcu decyzja zapadła! Jedziemy do Darłowa. Miejsce zwane Morzem Drzew zauroczyło mnie tak, że nie chciałam już dłużej szukać. Chciałam tam, tam i tylko tam! Czy dobrze wybrałam przekonacie się w dalszej części posta, bo przed Darłowem było coś jeszcze…
Planując podróż do Darłowa wymyśliliśmy, że zatrzymamy się po drodze w Warszawie u mojej Przyjaciółki. Wyjechaliśmy w piątek około 14 i bez żadnych niespodzianek, spokojniutko i na luzie w Warszawie byliśmy około 19. Aga mieszka niedaleko lotniska więc zaczęły się schody. Ciągle coś huczało i burczało, co Luna znosiła nienajlepiej. Nie, że jakaś panika, czy coś, ale widać po niej było, że zupełnie nie tego oczekiwała. Ale mimo wszystko udało nam się zaliczyć poranny spacer po Parku Szczęśliwickim i strzelić kilka pamiątkowych fot.
Park parkiem, ale punktem kulminacyjnym pobytu w Warszawie była ustawka z Olą i Michałem z urlopnaetacie.pl <3. Na ich bloga natknęłam się kilka miesięcy temu zupełnym przypadkiem i wpadłam po uszy. Styl pisania Oli, zdjęcia Michała no i ogólna słodycz Luśki sprawiły, że w jakieś 4 dni przeczytałam wszystkie ich posty. Tu skomentowałam, tam zalajkowałam i jakoś tak to się wszystko potoczyło, że zaczęłyśmy z Olą rozmawiać, jakbyśmy się znały i niejedno wino razem wychyliły. Macie tak czasem? Że mimo, że nie widzieliście danej osoby na oczy nawiązuje się jakaś taka nić porozumienia? No to tak było właśnie u nas. Więc jasne było, że przy okazji pobytu w Warszawie robimy ustawkę z Urlopami. A gdzie? No właśnie. Jako, że fanami miejskiego zgiełku nie jesteśmy to przypomniałam sobie, że u Zosi z pieswwarszawie.pl widziałam post o fajnej plaży w Łomnej tuż pod Warszawą (do poczytania o tu). Podsunęłam pomysł Oli, pomysł spotkał się z aprobatą, tak więc jedziemy! Na początku miałam lekkiego stresa, bo jednak co będzie, jak na żywo nie będzie już tak kolorowo, nie dogadamy się, pokłócimy, zaczniemy podkładać sobie nogi, Luśka wgryzie się Lunie w tętnicę, a potem wszyscy wylądujemy w Wiśle? Przecież podobno wszystko jest możliwe! Na szczęście moje obawy były zupełnie niepotrzebne. Akurat w momencie, kiedy Luna sadziła stolca na środku plaży (sorry, ale naprawdę dokładnie w tym momencie i nigdy nie przestanie mnie to śmieszyć, dlatego nie mogłam pominąć tego faktu), usłyszałam za plecami głośne HEEEEEJ!!!! Myślę sobie oho! nadchodzą! Odwróciłam się i momentalnie cały stres mi zszedł. Machają, jakbyśmy się znali sto lat i szczerzą te swoje wkurzająco równe i białe zęby, jakby faktycznie się cieszyli na nasz widok. A potem to już poszło…Ponad 3 przegadane, prześmiane godziny dały mi takiego pozytywnego kopa na cały tydzień, że mogłabym pół świata obdzielić. A Luna i Luśka? Szkoda, że tego nie widzieliście, a nam nie przyszło do głowy, żeby to nagrać. Jedynym słusznym określeniem na te dwie psice to Pinky i Mózg. Oczywiście Luna to ta głupsza…
Nooo i pamiątkowa fota na fejsa musiała oczywiście powstać. Michał tak bardzo się starał, że aż mi było głupio bo parę razy zniszczyłam wymarzone ujęcie, a raz nawet tak bardzo, że musieliśmy znowu czekać na słońce. Z tego miejsca pokornie przepraszam raz jeszcze! Na szczęście w końcu się udało i zawsze, jak patrzę na tą fotę to micha mi się tak strasznie cieszy, jakbym co najmniej na talerz pełen frytek patrzyła. No zobaczcie sami!

No i tak wyglądało nasze spotkanie z Urlopkami. Wszystko pięknie, ładnie, ale najbardziej mnie wkurza to, że teraz muszę za nimi tęsknić. Bo nie tęsknić się nie da, tacy są! <3
A tak Luna wyglądała po kilku godzinach z Luśką:
W niedzielę ruszyliśmy ku przygodzie, czyli Bałtyk łelkom tu! Kiedy dojechaliśmy na miejsce było już praktycznie ciemno i totalnie mokro bo, jak dowiedzieliśmy się od Pani Asi gospodyni cały dzień padał deszcz. Myślę sobie noooo super się zaczyna…ale no, bez takich przecież nie może cały tydzień padać! Pani Asia zaprosiła nas do naszego urlopowego gniazdka, które okazało się przeurocze. Owszem mogłam zrobić zdjęcia, ba! nawet chciałam, ale dokładnie w tym momencie Pani Asia powiedziała, że upiekła dla nas chleb, a ja zwariowałam! Serio? Totalnie przepyszny, pachnący, cudowny chleb specjalnie dla nas! No weź, tego się nie spodziewałam! I mogło się już dziać wszystko, ja miałam to gdzieś bo zażerałam się tym absolutnym majstersztykiem wśród pieczywa.
W dalszej kolejności padliśmy na pyski wszyscy jak leci, nie mogąc się doczekać rana i morza. Fuksnęło nam się niesamowicie, bo obudziło nas słońce, które nie schodziło z nieba praktycznie przez cały nasz pobyt, nie licząc jednego dnia, kiedy postanowiliśmy zwiedzić Ustkę, ale skończyło się na tym, że dojechaliśmy do centrum Ustki, po czym zawróciliśmy do Darłowa, bo tak lało, że nic nie było widać. Ale chęci były, próbowaliśmy, niestety nie wyszło.
Ale, ale…Co mieliśmy do dyspozycji w Morzu Drzew?
♥ cudownie olbrzymi, przepiękny ogród, w którym królowała owczarka Amy:
♥ możliwość rozpalenia ogniska przy Andrzejówce pana Andrzeja. Z możliwości oczywiście skorzystaliśmy i ku naszej uciesze gospodarze dotrzymali nam towarzystwa. To naprawdę cudowni, ciepli i przemili ludzie, z którymi można przegadać całą noc. A Pani Asia poczęstowała nas przepysznymi placuszkami z cukinii…My chyba mamy jakieś szczęście, bo naprawdę tak serdecznych ludzi to ze świecą szukać <3
♥ i z takich przyziemnych rzeczy no to też full serwis, czyli wifi, telewizor, w pełni wyposażona kuchnia, wielka łazienka, superwygodne łóżko i cały ten wypas, którego człowiek potrzebuje na urlopie, żeby nie musiał się niczym przejmować.
To, co dla nas jako odludków było też superważne to fakt, że wynajmując apartament w Morzu Drzew mamy ten komfort, że jesteśmy jedynymi wczasowiczami. Dlatego jeśli i dla kogoś z Was to jest ważne to i w tym punkcie ta miejscówa wygrywa wszystko. Po szczegóły na temat Morza Drzew i więcej zdjęć, których ja nie zrobiłam, bo jadłam chleb odsyłam Was o tutaj i na fejsa o tutaj. Satysfakcja gwarantowana.
A co robiliśmy, kiedy nie byczyliśmy się na ogrodzie? Wiadomo, plażowaliśmy. Ale i tutaj nie obyło się bez nerwów, bo o ile faktycznie w Darłowie są dwie psie plaże to w regulaminie wyczytaliśmy, że psy mogą na nich przebywać do 8 rano i po 20 wieczorem. Serio? Serio? Serio? Dawno nie zaliczyłam takiego majndfaka. Jako, że jestem z tych osób które boją się wszelkiego ryzyka i nie chcą nikomu przeszkadzać stwierdziłam, że szukamy innej miejscówy. Padło na niestrzeżoną plażę w Kopani 8 kilometrów od Darłowa. Potem oczywiście okazało się, że niepotrzebnie cyrałam boba bo naprawdę poza sezonem nie ma już takiej spiny i o ile nie jest to plaża specjalnie wydzielona dla turystów to można z psem, oczywiście nie robiąc syfu, ani nie przeszkadzając innym spacerowiczom. Tak więc wyruszyliśmy poznać Lunkę z morzem. I to okazała się miłość od pierwszego wejrzenia!
Pierwszego dnia Luna dostała totalnego szału! Nic dziwnego tyle piasku to jeszcze na oczy nie widziała, a my byliśmy przeszczęśliwi widząc tak zadowolonego z życia psa. Także obowiązkowym punktem każdego dnia był kilkugodzinny spacer po plaży. Tutaj kilka pamiątkowych zdjęć:
Być może dla kogoś byłaby to monotonia i nuda, ale praktycznie każdy nasz dzień wyglądał tak samo, a my odpoczęliśmy jak chyba nigdy wcześniej. Rano gnicie w łóżku, potem spacer po plaży, potem gotowanie obiadu (chwała Morzu Drzew, że jest kuchnia, bo inaczej umarlibyśmy z głodu, bo poza sezonem w Darłowie praktycznie wszystkie knajpy i restauracje są pozamykane), a na koniec dnia bieganie po ogrodzie z Luną i Amy.

Te 5 dni śmignęło jak z bata, mimo że z całych sił staraliśmy się, żeby były jak najdłuższe. Ani się obejrzeliśmy a przyszło nam ostatni raz wyruszyć na plażę i pożegnać się z morzem na co najmniej rok. Ostatni dzień, jak to zwykle bywa okazał się najładniejszym i najcieplejszym, więc rozłożyliśmy koc i wylegiwaliśmy się w najlepsze a Luna, jak zwykle trochę świrowała, a trochę odpoczywała z nami.

Kiedy już zbieraliśmy się do samochodu na plażę wbiegły 3 psiaki. Od razu dogadały się z Luną i tak kolejna prawiegodzina minęła nam na oglądaniu przeszczęśliwych psów i miłej pogawędce z ich właścicielami, którzy tak jak my są entuzjastami polskiego morza, mimo dziwnego popularnego hejtu, który ostatnimi czasy zapanował w społeczeństwie.
W drodze powrotnej do samochodu praktycznie ciągnęliśmy Lunę po piasku tak była wykończona, a już w Morzu Drzew przemknęła szybciutko do pokoju, żeby przypadkiem nie spotkać się z Amy, bo chyba nie przeżyłaby już ani jednego szybszego kroku.
I tak minęło nam te 10 dni, które będziemy wspominać jeszcze przez dłuuugie miesiące, a szczególnie te zimowe. Zarzuciłam Was tu zdjęciami, które i tak uległy sporej segregacji, a jak przyjdzie mi je powywoływać do albumu to bez kitu zbankrutuję. Ciężkie i drogie jest życie zdjęcioholika.
Podsumowując szczerze możemy przyznać, że znaleźliśmy swoje wymarzone miejsce na wakacje i będziemy do niego wracać kiedy tylko czas i portfel na to pozwolą. Poza tym jesteśmy przemegadumni z Luny, bo okazało się, że super aklimatyzuje się w nowym miejscu, totalnie nie przeszkadza jej gdzie śpi i przebywa, byleby tylko nic nie huczało i nie strzelało, na plaży była przegrzeczna i przychodziła na każde zawołanie, super dogadała się z owczarką Amy, pokochała panią Asię i pana Andrzeja, świetnie zniosła jazdę samochodem i ogólnie naprawdę nie sprawiała żadnych problemów. Pierwsze wspólne wakacje mamy zatem za sobą i już totalnie nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy pojechać gdzieś bez psa. No bo po co?
A z takich ciekawostek to na plaży zgubiłam kawałek pierścionka zaręczynowego. Nie wiem czemu normalnie trochę bym się wkurzyła, ale fakt, że stało się to akurat na plaży biorę za totalnie dobry znak! 😉
Wszystkim, którzy przedarli się przez tą gęstwinę zdjęć serdecznie dziękuję i gratuluję. W nagrodę kwintesencja urlopowej Luny:
Love (prawie) owczarkowe love – to jedyny właściwy komentarz <3 <3 Jesteście absolutnie cudowni! A Wasze fot rządzą (nie mówiłam, jeszcze, nie? ) Tęsknimy!!!!
Ola nigdy nie wspominałaś nic o naszych zdjęciach! <3 <3 <3
Asolutnie wypasiony urlop!
Nasz też minął za szybko i było przecudownie, dlatego rozumiem Twoją fascynację morzem i wszystkimi jego urokami 🙂
A jeszcze napisz, jak można zgubić KAWAŁEK pierścionka?! 😀 hahaha
Zgubiłam jedną cyrkoni…yyy znaczy diamencik, jak to określił Brodaty 😀
Wiesz co, poznaliśmy Urlopy – mamy takie same uczucia i odczucia, więc na bank my też się polubimy! Czekamy na jesienną seszyn 😉 wakacje absolutnie fantastyczne, uwielbiam nic nie robić! Kocham wasze zdjęcia, kiczowate gwiazdki ze słońca też, a już najbardziej to zdjęcie Luny jako totem 😉 w ogóle wszystko pięknie i chyba jak wrócę do domu, to sobie ten post jeszcze raz obejrzę 😀
Luna, jako totem- na to bym nie wpadła! 😀 <3 Ranyjulek jak ja się nie mogę doczekać weekendu we Wrocławiu! Ustawka na październik? 🙂
Piękne miejsce! W przyszłym roku również wybieramy się nad morze. Szukamy właśnie takiego odludzia aby móc wypocząć. W tym roku byliśmy w Sianożętach w „domkach letniskowych u Ani”. Bardzo ładne miejsce, na 40 arach znajduje się około 10 domków + kolejne 40 arów służące jako wybieg dla psów z lasem i jeziorem. Minus jest jednak taki, że ciężko o cień i z upał Futrzasty się męczy.
Czy ogród w Morzu Drzew jest ogrodzony? Riko ma silny instynkt stróżujący, gdy nie ma ogrodzenia pójdzie zobaczyć czy w okolicy jest bezpiecznie 🙂
Miejsce jest absolutnie magiczne. Wybraliśmy je z tego względu, że straszne z nas odludki i uwielbiamy nocować w miejscach, które mamy tylko dla siebie. W Morzu drzew jest tylko jeden apartament i rezerwacje przyjmowane są tylko dla jednej rodziny/grupy osób. Calutki teren jest szczelnie ogrodzony i to też było naszym warunkiem koniecznym, bo nie mamy takiego zaufania do Luny żeby zostawić ją samą na nieogrodzonym terenie. Nawet na ogrodzonym co jakiś czas musimy na nią zerknąć. Właściciele też dbają o to, by bramki były zawsze zamknięte podczas pobytu gości z czworonogami. Jedyny minus to spory kawałek na pierwszą plażę (ok. 5 kilometrów). My jeździliśmy samochodem więc nie było problemu. A na upał na pewno pod drzewkiem na hamaku nikt nie może narzekać 🙂 Psina właścicieli też jest „izolowana” (to tylko tak strasznie brzmi ) jeśli nie dogaduje się z przyjazdnym psiakiem 🙂
No i mnie przekonałaś! Muszę się tylko rozeznać jak z psią plażą w okolicy. Widziałam, że psina właścicieli jest onkowa więc podejrzewam, że Riko by się od niej nie odczepił 🙂 Sama odległość od plaży nie jest nam straszna. Najważniejsze jest dla nas zacienienie bo futrzastemu jest gorąco a do wody nie wejdzie żeby się schłodzić.
Jeśli jechalibyście w sezonie to może być ciężko. W Darłowie niby jest psia plaża, ale jak przeczytałam regulamin to się złapałam za głowę. My byliśmy we wrześniu więc plaże były praktycznie puste i nie było problemu z tym, żeby pies biegał sobie bez smyczy. Na wypad nad morze w sezonie raczej się nie zdecydujemy ze względu na zatrzęsienie ludzi i upały. A no i gdybyście chcieli się faktycznie wybrać w lipcu/sierpniu do Morza Drzew to trzeba wcześnie rezerwować bo ciężko o termin. My we wrześniu ledwo wcisnęliśmy się na 5 dni a rezerwowaliśmy chyba początkiem lipca 😉