Święta w Husince

Osobiście nie przepadam za świętami wielkanocnymi. Drażnią mnie te kiczowate kurczaczki, zajączki, baranki (oczywiście do żywych absolutnie nic nie mam 😉 ), które mam wrażenie, że już na miesiąc przed świętami wyskoczą mi nawet z szafy, a odkąd mamy Lunę wkurza mnie, że w każde święta a zwłaszcza w Wielkanoc wszyscy napieprzają petardami. Znowu. Przecież od Sylwestra nie minęło wcale tak dużo czasu, a tu kolejne bombardowanie. Bez sensu.
Dlatego w tym roku zdecydowaliśmy, że świąt nie będzie. Piona Grinch!
Znaczy dla nas nie będzie. Uciekliśmy w dzicz. Z dala od kiczowatych kurczaczków i zbyt słodkich i twardych mazurków. I tych babek z lukrem też. Ahoj przygodo.
Pomysł wpadł nam do głowy na tyle późno, że nie łatwo było znaleźć wolną chatkę na wymarzonym zadupiu, ale o dziwo udało się. Niewielki domeczek, z dala od cywilizacji, z ogromnym ogrodzonym ogrodem- otwarty wszystkimi drzwiami i oknami na gości z psami. Tego nam było trzeba! Od husinkowego raju dzieliło nas jedynie 5 godzin jazdy samochodem. Dużo, ale w tym wpisie pokażę Wam, że warto było.
Przyjechaliśmy pod sam wieczór w piątek. Pogoda po drodze zmieniała się, co 5 minut dlatego nie wiedzieliśmy czego spodziewać się na miejscu. Szczęśliwie nad Husinką właśnie zachodziło słońce i było tak niesamowicie malowniczo, jak tylko mogliśmy sobie wymarzyć. Klucze przekazali nam przesympatyczni gospodarze, którzy jeszcze raz potwierdzili, że psy są absolutnie mile widziane nieważne, jak duże i jakiej rasy. Upewniłam się jeszcze tylko o szczelność ogrodzenia i wypuściłam Lunę na ogród.
Przepiękny ogród.
W zasadzie jeden z najpiękniejszych, jakie widziałam. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie, jak niesamowicie musi wyglądać latem i jesienią…
Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie sprawdziła tego ogrodzenia sama. Przeszłam je wzdłuż i wszerz i okazało się, że faktycznie nie ma nawet jednej małej dziurki. Zdążyłam się oczywiście zmęczyć 3 razy, bo ogród jest naprawdę imponująco duży. I imponująco wyposażony. Znajdziemy tam hamak, sporą huśtawkę, miejsce na ognisko, stoliczki z ławeczkami, basen (czynny od maja), a nawet i tu absolutne mistrzostwo świata staw z mostkiem, na którym mamy stoliczek i krzesełka. Zrobiło to na mnie spore wrażenie, bo jeszcze z czymś takim się nie spotkałam.
Dodatkowo ogromny plus dla gospodarzy za osobne ogrodzenie stawu. Dzięki temu nie musiałam się martwić, czy Luna właśnie mi się nie topi, tylko mogłam spokojnie bujać się na huśtawce. No mega!
Co do samej chatki, to mamy do czynienia z domkiem dwupoziomowym, czyli parter i poddasze. Na dole znajdziemy w pełni wyposażoną kuchnię, salon z kominkiem, telewizorem i dużą kanapą oraz łazienkę z prysznicem, natomiast na górze dwie sypialnie z czego jedna jest przechodnia ( no niestety-chyba jedyny minus). W obu sypialniach mamy po dwa łóżka, jedno dwuosobowe, drugie jednosobowe. Wnętrze chatki można pooglądać o tutaj KLIK. Do dyspozycji w ciepłe dni kiedy nie chce nam się kisić w domu mamy jeszcze świetny taras, z którego my korzystaliśmy nawet mimo naprawdę niskich temperatur 🙂
Nazwa chatki to nic innego, jak również nazwa wsi, w której się znajduje. Wieś Husinka (sami przyznajcie, że ta nazwa jest po prostu przeurocza 🙂 ) znajduje się w województwie lubelskim tuż tuż Białej Podlaskiej. Nam-ludziom gór od razu rzucił się w oczy brak jakichkolwiek wzniesień na horyzoncie. My nawet do sklepu po mleko mamy pod górkę, a tam? Równo, jak na stole. Teren jest niesamowicie malowniczy, wszędzie lasy, drzewa i niesamowicie zielona trawa. Tak inaczej zielona niż u nas. Zaryzykuję nawet- mimo mojej absolutnej miłości do naszej ukochanej Polski Ziet (głęboki południowy wschód 😉 ), że nawet fajniej zielona niż u nas. Dobra napisałam to 😉
W sobotę postanowiliśmy wybrać się na spacer. Padło na szlak prowadzący na górę Grabarkę. Internety opisywały go, jako jeden z naładniejszych w Polsce, tak więc mimo że zaczynał się godzinę drogi samochodem od naszej chatki, zdecydowaliśmy się go sprawdzić. Zaparkowaliśmy w miejscowości Nurzec- Stacja tuż obok dworca pkp, jak radził przewodnik i ruszyliśmy szlakiem. Tym jednym z najładniejszych. Tak nam się przynajmniej wydawało, bo szczerze powiedziawszy w moim całkiem niedługim życiu widziałam bardziej malownicze ścieżki. Dwója na szynach dla osób odpowiedzialnych za oznaczenia. Były na pewno bardzo długo nieodnawiane, dlatego ciężko było nam się momentami połapać, czy idziemy dobrze. Całkiem nawet możliwe, że w ogóle zboczyliśmy ze szlaku. Cóż… Być może nie było najbardziej malowniczo na świecie, ale z pewnością było baaardzo ładnie. Przeszliśmy prawie 3o km szukając góry Grabarki, niestety bezskutecznie. Podobno byliśmy już nawet całkiem niedaleko, ale to już chyba nasza tradycja, że często nie udaje nam się zobaczyć tego, po co idziemy 😉 Ale i tak było bardzo miło przejść się w absolutnej ciszy, po absolutnie prostej ścieżce, trochę polami, trochę lasami, trochę wzdłuż torów, trochę obok gospodarstw. Mimo, że nie dotarliśmy do celu. Zrezygnowaliśmy tylko dlatego, że czekała nas ponad dwugodzinna droga z powrotem, a że wyładowały nam się telefony to nawet nie wiedzieliśmy, jak blisko celu byliśmy więc woleliśmy nie ryzykować spaceru po ciemku.
Spacer dał nam naprawdę porządnie w kość, bo jednak takich dystansów to my na co dzień nie robimy. Po powrocie napaliliśmy w kominku, zjedliśmy wszyscy porządną kolację i rozsiedliśmy się przed telewizorem z głębokim postanowieniem nieruszania się z łóżka w dniu następnym na odległość większą niż do lodówki. Prawie się udało nawet 🙂
Początkowo pogoda w niedzielę bardzo sprzyjała totalnemu nicnierobieniu, bo na zmianę padał deszcz i śnieg i szczerze powiedziawszy wcale nie żałowaliśmy, bo potrzebowaliśmy takiego właśnie „dnia na nie”. Mogliśmy ponadrabiać zaległości w czytaniu, leżeniu, oglądaniu bzdur w telewizji, mizianiu pieska po brzuchu i jedzeniu. Ja stawiam też pierwsze kroki w szyciu, bo chyba Wam się nie chwaliłam ale otworzyłam swój malutki, póki co raczkujący biznesik. Nazywa się Lisek z Lasu. W asortymencie mam właśnie ręcznie szyte Lisiątka, poduchy oraz kubki, a wszystko jak sama nazwa wskazuje oczywiście lisie do granic możliwości. Jeśli macie ochotę zapraszam na lisiego facebooka oraz instagram. Będzie mi bardzo miło, jeśli zajrzycie 🙂
Do wieczora zdążyło nam się znudzić leniuchowanie i jak na życzenie wyszło znowu piękne słońce. Jako, że w poniedziałek musieliśmy już wracać postanowiliśmy wykorzystać słoneczny wieczór na zwiedzanie wsi. Okazało się, że sama okolica chatki jest równie urocza, jak cały region więc zrobiliśmy sobie naprawdę przemiły spacer w towarzystwie kur, krów, chybaindyków, bocianów i obgryzionych przez bobry drzew. Serio, jako zdeklarowany dzikus mogłabym tam zamieszkać. Na zawsze. Znaczy no, jakby jeszcze internet trochę szybciej śmigał 😉
Jak widać nasz pomysł ze spędzeniem świąt poza domem był absolutnym strzałem w dziesiątkę, bo Husinka to kolejne fantastyczne miejsce, do którego na pewno wrócimy i z którym mamy mnóstwo miłych wspomnień. Podobno nie zostało już wiele miejsc w lecie, ale myślę, że wczesną jesienią coś się jeszcze dla nas znajdzie. Dla Was na pewno też jeśli wystarczająco Was zachęciliśmy. Tylko następnym razem jedziemy na dłużej 🙂
Na koniec wstawiam Wam zdjęcie najsłodszego elementu husinkowego tarasu. Serio, rozpłynęłam się 🙂
Super miejsce 🙂 Czasem fajnie jest tak rzucić wszystko i po prostu odpocząć.
Oj bardzo! Życzę każdemu, żeby mógł sobie zrobić kilka takich dni 🙂
Oj jak ja marzę o takim nicnierobieniu w miejscu, o którym mozna powiedzieć „nigdzie”, bo ciężko je znaleźć 🙂 A jaka tam sytuacja była z burkami podwórkowymi ? Dało się przejść, nie atakowaly ? Ja sie zawsze boje takich sytuacji, bo te bureczki nie sa kompletnie socjalizowane i boję się że mi futrzaka zagryzą 🙂
A ja Ci takiego nicnierobienia w takim właśnie miejscu życzę z całego serca! 🙂 Powiem Ci, że sprawa z burkami wyglądała naprawdę elegancko przez cały nasz pobyt, bo nie spotkaliśmy żadnego który biegałby luzem po wsi, wszystkie były na ogrodzonych podwórkach. Nie wiem czy to nasze szczęście, czy po prostu to jedna z nielicznych wsi w Polsce z odpowiedzialnymi właścicielami 😉
Jak zawsze – cudnie ☺, super miejsce, świetne zdjęcia
Pozdrawiamy ☺☺☺
Wow! Ogród przebija wszystko <3 To czego psiarze pragną najbardziej 😉
Mnie też bardzo korci na święta wyjechać gdzieś zamiast siedzieć przy stole. Niestety w tym roku za późno się obudziłam ale kolejne święta mam nadzieję spędzić poza domem 🙂
Buziaki!
Nie obraź się, ale najbardziej w tym wszystkim skradły moje serce zdjęcia.
Hey Bardzo podoba mi sie twoja opowiesc, zamierzam wybrac sie kiedys do Husinki tu urodzila sie moja babcia,ale jako dziecko zostala zeslana na Syberie i nigdy juz tam nie wrocilam .
Ja mam sunie z Wojtyszek i na pewno skorzystam kiedys z oferty ktora zareklamowalas .Pozdrawiam Grazyna
Po kilku latach trafiłem ponownie do was. Miło jeszcze raz przeczytać o swoim miejscu na ziemi tyle miłych słów.
Jeszcze raz dziękujemy.
Husinka.pl
Odkryłam to miejsce dawno temu. Od tego czasu jak tylko mamy możliwość przejeżdżamy do Husinki. Udało nam się nawet spędzić święta Bożego Narodzenia. Klimat fantastyczny, kominek, śnieg i nasze 2 ,,dziewczynki,,. W tym roku jedziemy znowu na początku lipca (urodzinki męża). To wszystko prawda. Klimat niesamowity, fantastyczni ludzie. Kto raz pojedzie będzie chciał wracać.
Pięknie Pani opisała Husinkę 😉