Pierwszy rok z Luną

Wspólnie przeżyty rok. Niby niewiele,a jak wiele może się przez ten czas wydarzyć. Może się np. życie wywrócić do góry nogami. A to już całkiem sporo.
27 lutego 2015 roku po mega długim spacerze, bo się suka jedna za nic w świecie nie chciała wysikać na nowym terenie, wprowadziliśmy do domu Lunę. Na chwilę miała być, bo się rodzinka rozmyśliła, więc żeby się psiak nie musiał stresować powrotem do schroniska postanowiliśmy na kilka dni ją wziąć. Całkiem ładny był z niej szczenior, więc byliśmy pewni, że szybko znajdzie nowy dom. Porobiłam zdjęcia, ogłoszenia poszły w świat, nic tylko czekać na ten wymarzony telefon. A tych było mnóstwo, tyle że każdy taki średnio wymarzony. Standardzik. Łańcuch, szopa, garaż, kojec, był też super wielki kojec przy jakiejś fabryce. Pan zapewniał, że miałaby ekstra, bo na noc by była spuszczana i mogłaby biegać i szczekać ile wlezie. No tak. Kurde mega! Przecież pies tylko i wyłącznie o tym marzy. Żeby szczekać. Kulturalnie rzuciłam słuchawką, no dobra prawiekulturalnie i popatrzyłam na Lunę. Akurat leżała na grzbiecie z przednimi łapami wywalonymi do góry, a jedną tylną łapę wpychała sobie do pyska tępo gapiąc się w sufit. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Pies stróżujący. No tak. Jeszcze chwilę oszukiwaliśmy się, że szukamy jej domu, ale kiedy w końcu zadzwoniła naprawdę sensownie brzmiąca kobieta, a ja w przypływie paniki powiedziałam, że niestety ogłoszenie już nieaktualne zrozumiałam, że nie ma się co dalej oszukiwać. I tak to się zaczęło.
Przy okazji LBA czyli potocznie zwanych blogowych złotych myśli kilka osób zapytało o to, jak wygląda nasze codzienne życie z Luną, jaka ona właściwie jest i czy mamy z nią w ogóle jakieś problemy, bo na wszystkich zdjęciach taka radosna, że my to mamy chyba raj z nią. Pomyślałam, że taki wpisik rocznicowy to dobra okazja do odpowiedzi na te pytania.
Generalnie dzień zaczynamy przed 6. Kiedy zadzwoni budzik Brodatego (bo ostatnio okazało się, że na mój nie reaguje) Luna zrywa się ze swojego posłanka, bierze w pysk najbardziej obślinioną i obleśną maskotkę, wskakuje na łóżko i rzuca nam maskotką w twarz. Czasem moją, czasem Brodatego. Częściej Brodatego, bo mi się niekiedy udaje wyskoczyć z łóżka wcześniej. Czy to, że wskakuje na łóżko oznacza, że może na nim spać? Zdecydowanie tak. Nie wyobrażam sobie nie wpuszczania psa do łóżka. Nie ma nic fajniejszego niż wspólne leżenie w wyrze przed telewizorem, albo własnie mokry nos w moim oku z samego rana. Nie widzę w tym nic złego oczywiście dopóki mamy nad tym kontrolę. My mamy z Luną jasność. Może na łóżko, ale kiedy przeszkadza musi zejść bez protestów. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że pies powarkuje na mnie, bo każę mu wrócić na swoje posłanie. Nie z każdym psem coś takiego łatwo wypracować, dlatego absolutnie rozumiem ludzi, którzy na takie luksusy psu nie pozwalają.
Dalszy plan dnia obejmuje jak wiadomo spacer. U nas ten poranny jest najdłuższy i najintensywniejszy. Kiedyś polegał na tym, że wychodziliśmy do pobliskiego parku, spuszczaliśmy Lunę ze smyczy, a ta już robiła sobie co chciała ze swoimi psimi znajomymi, których codziennie tam spotykaliśmy. Rany, jak sobie teraz pomyślę, jaka byłam wtedy głupia i nieodpowiedzialna to aż mam ochotę sobie zasadzić kopa w tyłek, tak serio. Przywołanie leżało i kwiczało, a ja sobie bezstresowo spuszczałam psa ze smyczy, żeby pohasał. Brawo ja. Jednak te beztroskie czasy się skończyły i postanowiłam, że poranne spacery będą w połowie do zabawy, ale też sporo czasu poświęcimy na szlifowanie posłuszeństwa w sporych rozproszeniach. Tym bardziej, że pojawił się problem, nad którym trzeba było zacząć pracować od razu, a mianowicie obszczekiwanie obcych osób i psów przez Lunę. To zachowanie całkowicie wykluczyło puszczanie Luny luzem i zaowocowało zakupem linki treningowej. Pod okiem naszej znajomej behawiorystki intensywnie pracujemy nad zlikwidowaniem tego problemu i muszę przyznać, że idzie nam coraz lepiej, choć jak wiadomo są wzloty i upadki. Jak widać, mamy problemy z naszym psem i nie jest tak sielankowo, jak mogłoby się wydawać.
Jako, że Luna nie jest tytanem aktywności (podobnie, jak my) po takim poranku marzy tylko o tym, żeby się nażreć i żebyśmy wyszli pozwalając jej spokojnie się wyspać. Z naciskiem na ŻEBYŚMY WYSZLI, bo jak jesteśmy to ona się nie może skupić na spaniu i jest głupio. Jak mamy wolne, albo w weekend pokazuje nam bardzo wymownie, co sądzi o naszej obecności w domu między 8 a 16. Mimo, że ten ignor kłuje w nasze miękkie serduszka to można powiedzieć, że wygraliśmy los na loterii. Lęk separacyjny to nie przelewki i współczuję każdemu, kto musi się z nim zmierzyć. No i jeszcze te hymny wychwalne sąsiadów spotykanych na klatce „taki grzeczny piesek”, „nic nie szczeka, a jak tu było takie małżeństwo z jamnikiem to blok się trząsł tak szczekał, a tu taki duży pies i taki grzeczny” i tym podobne powodują, że puchniemy z dumy, a Luna ma w bonusie o jedną suszoną rybkę więcej, no bo jak tu nie nagradzać takiego grzecznego pieseczka.
Po powrocie z pracy w okresie wiosenno-letnim często jeździliśmy na jakieś dłuższe spacery poza miasto, albo robiliśmy spore kółko w okół osiedla. W okresie zimowym niestety to nam odpadło. Luna skojarzyła sobie huk petard (który rozlegał się już od listopada) ze zmrokiem i popołudniowo-wieczorne spacery były dla niej sporym stresem. Nie ciągnęliśmy jej siłą, bo nie o to przecież chodzi. Wręcz przeciwnie- spacery były jak najkrótsze, żeby zminimalizować prawdopodobieństwo wystąpienia jakiegoś stresującego odgłosu. Dzięki temu od stycznia zauważyliśmy sporą poprawę samopoczucia młodej i możemy stopniowo wydłużać spacery. Ze względu na to, że przechadzki nie były zbyt wyczerpujące fizycznie postanowiłam wieczorami ćwiczyć mózg Luny ucząc ją nowych sztuczek. Chyba najdłużej zeszło nam z komendą „trzymaj”, ale nie mogłam się poddać, bo ta komenda to gratka dla osób, które uwielbiają robić sobie bekę ze swoich psów, wkładać im do pyska różne rzeczy, a potem kompromitować je w internecie. Wiem, brzmi okrutnie, ale niech pierwszy rzuci kamieniem, ten kto nigdy nie prychnął z takich zdjęć.
W ciągu tego roku nasza relacja naprawdę bardzo, ale to bardzo się zacieśniła. Dzięki temu, że zaczęliśmy z Luną dużo pracować łatwiej nam się „dogadać”. Jak widać problemy też mogą wyjść na dobre, bo gdyby ich nie było nie mielibyśmy motywacji do poświęcenia psu tyle uwagi ile poświęcamy teraz. Luna to niesamowicie mądry pies i czasem się zastanawiam, czy się przy nas nie marnuje. Szybkość z jaką łapie nowe komendy jest niesamowita. I to, jak się stara też jest super. Super jest też to, że jest niesamowitym przytulakiem. I że nie jest nachalna. Nie sępi, a kiedy nie mamy czasu się z nią pobawić grzecznie idzie na swoje miejsce i masakruje pluszaka. Super jest to, że szybko dogaduje się z innymi psami i uwielbia wszystkich naszych znajomych. Super jest to, że potrafi przespać cały dzień i chyba wyczuwa kiedy naprawdę potrzebujemy wolnego od wszystkiego. Wtedy zakopuje się z nami pod kołdrą i tak sobie spędzamy cały dzień.
Oczywiście mamy też te gorsze dni kiedy się na siebie wkurzamy. Zdaję sobie sprawę, że lęki Luny to nie jest jej wina, ale każdy kto ma psa z takimi problemami wie, że łatwo się poddać i stracić cierpliwość. Chociażby taka sytuacja- organizujecie mega wypad, zaplanowaliście super wycieczkę, wszyscy się cieszą, już chodzicie, już spacerujecie, nagle huk. Koniec. Pies drętwieje, wyłącza się, nie ma z nim kontaktu i drze z powrotem do samochodu. Z jednej strony masz ochotę drzeć psa na siłę, przecież miało być tak pięknie, a z drugiej wiesz, co w takiej sytuacji przeżywa i rozpacz zżera cię od środka, bo nie wiesz, jak pomóc temu przerażonemu zwierzakowi. Luna to dla nas ogromna lekcja cierpliwości i wyrozumiałości. Dzięki temu, że nie każdy spacer kończy się tak, jakbyśmy chcieli, podwójnie doceniamy każdy, który się uda. Chociażby ten rocznicowy, który zorganizowaliśmy w sobotę.
Myślę, że rok to bardzo dużo czasu na to, by nawzajem się dotrzeć i poznać. Zarówno swoje słabe i mocne strony. Bardzo dobrze poznaliśmy swojego psa, wiemy już ile błędów popełniliśmy i ile musimy ponaprawiać. ale dzięki Lunie poznaliśmy też siebie. I kiedy ktoś mówi mi „to tylko pies” muszę się bardzo powstrzymywać, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. Bo jeśli pozwolimy psu być z nami naprawdę, zobaczymy, jak ta istota potrafi nas zmienić. Zdecydowanie na lepsze. To tylko pies, bo co? Bo nie mówi? Mam wrażenie, że tylko to różni psa od człowieka. No może jeszcze to, że pies w odróżnieniu od człowieka nie może być z natury zły.
A postanowienie na kolejny rok jest takie, żeby zwalczyć u Luny te dźwiękowe fobie. Mamy wspaniałe wsparcie w postaci behawiorystki Sylwii i mega motywację w postaci Izy z bloga Oto Janka. Jeśli macie podobne problemy z psem koniecznie zajrzyjcie do dziewczyn. To, co Iza wypracowała z Janką jest wprost niesamowite i daje takiego kopa motywacyjnego, że hoho! Ściskamy Was mocno dziewczyny 🙂
A na koniec jeszcze migawka z naszych wieczorów z Luną. Bo opisaliśmy ranek i środek dnia, a o wieczorze nic. Wieczór zazwyczaj wygląda tak. Ja też tam jestem, jak już skończę robić zdjęcia 😉
„I tak to się zaczęło”. Pięknie się zaczęło 🙂 A będzie tylko lepiej! <3
Będzie! 🙂 <3
Lubię takie posty. Trochę krzepią jak Mars, ale bez kalorii, trochę słodzą jak Mars, również minus kalorie a dodatkowo pozostawiają uczucie błogości bez wyrzutów sumienia zupełnie odwrotnie niż Mars 🙂
Cudownego wspólnego życia! <3
Gosia, jak Ty już napiszesz to się pół dnia później zastanawiam, jak się coś takiego wymyśla 😀 Uwielbiam Twoje podsumowania! Ja bym tylko ze względu na niechęć do słodyczy, Marsa zamieniła na solone top chipsy z Biedry 😉
Też dobrze wspominamy pierwszy rok z naszym psikiem – jest coś specjalnego w tych pierwszych 12 miesiącach 😉
Życzymy kolejnych lat pełnych sukcesów. Z psami już tak jest, że to mieszanina lepszych i gorszych dni. Nasza psina idealna nie jest i też swoje problemy ma, więc rozumiemy 😉