Sezon wycieczkowy rozpoczęty!

Wraz z pierwszymi ciepłymi promieniami słońca wpadającymi prosto w ekran laptopa kiedy akurat mam coś ważnego do zrobienia i sprawiającymi, że nie mogę nic zrobić, bo po pierwsze mi się odechciewa, a po drugie nic nie widzę- myśli zbierają manatki i niczym włóczykij wędrują z daleka od miejsca pracy. Najczęściej wędrują w Bieszczady. Wtedy laptopa odwracam tak, żebym znowu coś widziała, tylko przełączam zakładkę z tej „do pracy” na tą dużo milszą i rozpoczynam etap planowania. Gdzie, kiedy i z kim. Miejscówa z grubsza ustalona- mają być Bieszczady, gdzie konkretnie- to później, czas- jak najszybciej, towarzystwo- jak zawsze sprawdzone i najlepsze, niestety tym razem trochę okrojone.
Wybór padł na Grotę w Rosolinie, lub jaskinię, jak kto woli. Byliśmy tam już w zeszłym roku, jednak bez psów. A jak wiadomo- bez psów się nie liczy i już, czyli trzeba powtórzyć! Trasa idealna na rozpoczęcie sezonu, bo kompletnie niewymagająca dobrej kondycji, a widoki po drodze z całą pewnością wynagrodzą Wam kilka miesięcy zimowej szarugi. Tak więc wsiadamy w samochód, w mądre gadające głosem pana Hołowczyca pudełeczko na prąd wpisujemy Polana, sprawdzamy, czy oznaczyło nam akurat tą w Bieszczadach, bo podejrzewam, że Polan w Polsce mamy jeszcze kilka, pakujemy koc, przekąski dla siebie i dla psa, aparat i kalosze (koniecznie kalosze-chyba, że czerpiecie przyjemność z chlupania w butach, to wtedy nie bierzcie), a no i o psie/psach nie zapomnijcie i w drogę!
Kiedy już oczom Waszym ukaże się tabliczka z napisem Polana, szukajcie dużego kościoła. Jak już znajdziecie to zaparkujcie i rozpocznijcie przygodę!
Wypuszczając psy z samochodu miejcie na uwadze, że przywitają Was lokalsi, czyli dwa przemiłe jamniczki z budynku obok kościoła, było to bodajże jakieś nadleśnictwo, ale na sto pro to nie wiem. W każdym razie lokalsi byli bardzo gościnni, nie robili scen, a merdające ogonki wymachiwały w powietrzu napis „Miłego dnia!” Dobra, trochę pojechałam, ale nic nie poradzę, taki miałam nastrój.
Po wymianie uprzejmości z lokalsami, zwróćcie twarze na przeciw kościoła, ustalcie jego lewą stronę i tam właśnie ruszcie. I przygotujcie się na jeden z najfajniejszych i najbardziej relaksujących spacerów ever.
Początkowo szliśmy sobie utwardzoną dróżką mijając domy prywatne i po cichu totalnie zazdroszcząc ich właścicielom, że mieszkają właśnie tam, a nie gdzie indziej. Jak dla mnie wygrali życie, bo budzić się w takich okolicznościach przyrody to moje największe marzenie, które oczywiście na pewno się spełni 😉
Dalszy etap wycieczki to wejście w zacieniony „lasek”, który akurat w taką pogodę, na jaką my trafiliśmy był wybawieniem. Na tym etapie też dowiecie się dlaczego polecałam kalosze. I zapiszcie sobie to w notesie jakoś na jaskrawo, bo ja mimo że byłam już w tym miejscu to totalnie zapomniałam. Otóż, żeby dojść do groty należy oprócz ścieżek wokół, których rozpościerają się przepiękne widoki, pokonać też strumień. Zimny strumień. Dwa razy. Siet! Moje buty „nibydołażeniapogórach” z Decathlonu kupione w promocji mimo, że bardzo się starały, nie miały szans w tym starciu. No i trudno. Nie takie rzeczy się w życiu robiło. I nie było tak źle. Dużo gorsze są np. mrożone frytki. Fuuuuu!
Przejście numer jeden:
czyli to bardziej hardkorowe, ma oczywiście swoje plusy. Chociażby totalną szczęśliwość psów. No przecież woda, czyli rewela! Na zdjęciach tego nie uwieczniliśmy, bo trochę nam odmarzały stopy, także musicie uwierzyć na słowo. Była szczęśliwość! Mniej więcej taka szczęśliwość:
Nie zdąży Wam nawet przestać chlupać w butach, a już z szerokim uśmiechem będzie czekało na Was drugie przejście przez strumień. To już totalnie na luzie, generalnie pan Pikuś wśród przejść przez strumyk. Takie tam, malutkie.
Nie kłamałam, kalosze się przydadzą. Ale i bez nich przeżyjecie, nie martwcie się. Zwłaszcza, że mokre buty wynagrodzi Wam widok, jaki czeka na Was już za zakrętem.
O taki właśnie:
i taki ( w końcu gwiazdki ze sloneczka nanananna <3 )
Ogromne, zielone polany. Tutaj własnie mogą przydać się przekąski i kocyk, o których pisałam na początku. Tylko nie rozpychajcie się za bardzo, bo tabliczka po drodze informuje, że wszystko poza szlakiem to teren prywatny (dżizas! kolejny farciarz!). Ale myślę, że jak sobie usiądziecie na trawie, zjecie coś dobrego i ponapawacie widokami, zrobicie kilka zdjęć, a potem po sobie oczywiście posprzątacie, to nikt nie będzie miał Wam tego za złe. Nie wierzę, że ten przepiękny teren należy do kogoś, kto nie czuje klimatu 🙂
Jakieś kilkanaście minut dalej czeka na Was cel wycieczki, czyli ta cała grota, tudzież jaskinia. Zejście do niej jest dość strome i dla kogoś kto nie panuje nad swoim psem bardzo trudne do przejścia. Owszem jest poręcz, której można się trzymać, ale uwierzcie- mi tak średnio pomagała. Na szczęście Luna ma całkiem nieźle opanowaną komendę „stój” także do jaskini udało mi się dojść w jednym kawałku, z czystymi na tyłku spodniami.

Na ten punkt wycieczki szczerze powiedziawszy czekałam najbardziej. Mimo mojego uwielbienia do wszelkiego rodzaju otwartych przestrzeni to właśnie z tego miejsca mam najlepsze wspomnienia wspominając pierwszy raz w tych okolicach. I tu właśnie spędziliśmy najwięcej czasu. Rozkoszując się słońcem, wodą, kanapkami, kto mógł sobie pozwolić to nawet piwkiem i przede wszystkim widokiem szczęśliwych psów.
Pamiętajcie, że jak klikniecie na dane zdjęcie, to się powiększy i będzie lepiej widać 😉
A tak prezentuje się grota tudzież jaskinia:
Jak widać na zdjęciach Bieszczady piękniej przywitać nas nie mogły. Cudowna pogoda, cudowne widoki, niezbyt męcząca trasa, czego chcieć więcej? Jeśli nie macie pomysłu na rozpoczęcie sezonu to zdecydowanie polecamy to miejsce. I naprawdę, nie bójcie się Bieszczadów (Heart Chakrowa mamo no! :P) To, że na teren Bieszczadzkiego Parku Narodowego psiaki nie mają wstępu, to nie znaczy, że nic fajnego w Bieszczadach nie zobaczycie. W tym sezonie chciałabym pokazać Wam, jak najwięcej bieszczadzkich zakątków, które bez problemu zwiedzicie ze swoim czworonożnym towarzyszem.
Było cudownie, ale zawsze nadchodzi ten czas kiedy ktoś mówi: „czas do domu”. To się zawinęliśmy. W drodze powrotnej znowu mogliśmy popodziwiać polanki, powylegiwać się na słońcu, psy poszalały z patykami, a my zdążyliśmy już zatęsknić za tym miejscem.
Na ostatnim zdjęciu brakuje tylko Karoli i Franki. Dziewczyny chodziły swoimi drogami, a co z tego wynikło możecie zobaczyć na fanpagu Aktywnie z psem Rzeszów. Totalnie polecamy, bo zdjęcia Karoli są absolutnie fantastyczne 🙂
Jeśli Wam się poszczęści to spotkacie dwugłowego psa. Podobno rzadki widok i wymierający gatunek. Miejscowi mówią, że jak stanie Wam na drodze to będziecie mieć już do końca życia pod dostatkiem tłustych i słodkich przekąsek, zniżki na paliwo i samoszkolącego się psa. Odhaczone oł je!
A jak Wam przyjdzie do głowy bieganie z górki z przypiętym do Waszego pasa psem, to serio mówię Wam- nie. Głupi pomysł. W większości przypadków kończy się średnio. Chyba, że to tylko przez mój antytalent do biegania. Ale wydaje mi się, że nie tylko. To po prostu jest #głupipomysł 😉
Jeszcze kilka pamiątkowych fotek i do domu, obmyślać cel kolejnej wycieczki.
Mam nadzieję, że zachęciliśmy. A może ktoś z Was już tam był? Podzielcie się wrażeniami i zdjęciami oczywiście.
Ściskamy!
Wasze Prawieowczarkowe.
pssssst!!!
Zobaczcie kto był z nami. Poznajecie? 🙂
Nareszcie trochę słońca w tę deszczową sobotę 🙂 Idealny wpis na ten ponury dzień!
Uff cieszę się, że się przydał 😀
Dobra. To umawiamy się tak: Wy piszecie, ja spisuję i za rok Bieszczady zwiedzamy! 😀 A może jak się mocno rozkręcimy na dogtrekkingu to i zabiegniemy do Sanoka? Kto wie, kto wie…:P
Trzymam za słowo i zapraszam na nasze głębokie Podkarpacie! 🙂
Pakuję się i jadę! Absolutnie pięknie, nasze klimaty 😀
Cieszę się, że zachęciłam! Dajcie znać, jak będziecie w naszych stronach 🙂
Jak cudownie!
Polecamy miejscówę 😉
NIe ma to jak Bieszczady 🙂
Niedługo wybieram się z psiakiem na Wetlinę bo jeszcze z nim tam nie byłam więc też będzie frajda. A takie śliczne polany mam całkiem niedaleko bo mieszkam w Sanoku, a tu czuć już klimat Bieszczad 😉 Pozdrawiam
http://www.pieszbieszczad.blogspot.com
O proszę Sanok to nasze strony 🙂 A jak Wetlina to uważajcie, żeby nie zarobić mandatu 🙂
Nooo… piękne miejsca. Aż wstyd, że się tyle jeździło w te Bieszczady i zawsze łaziło tylko po oklepanych szlakach, a potem się wkurzał człowiek, że wszędzie tłumy jak na sopockim molo w sezonie… My byliśmy ostatni raz rok temu i bardzo zawiedliśmy się właśnie tłumami na szlakach PN (tak nielegalnie byliśmy z psem). Ale coś czuję, że po Waszym wpisie Bieszczady odżyją u nas na nowo. Choć najbardziej z Bieszczadów żałuję, mimo wszystko Rezerwatu Sine Wiry. bo raczej z psem nigdy go nie zaliczymy….
Trochę wkurza mnie własnie to gadanie, że „ojej Bieszczady są takie beee, bo nie można z pieskiem…” Wiele osób zapomina, że Bieszczady to nie tylko Wetlina i Caryńska, ale też ogrom innych pięknych tras i szlaków, z których za wejście z psem nikt nas nie wyrzuci. Mam nadzieję, że uda mi się w tym sezonie pokazać sporo takich miejsc. A czemu mielibyście nie zaliczyć Sinych Wirów z psem? Z tego, co się orientuję nie ma tam zakazu 🙂
Już doczytałam, byłam przekonana, że to rezerwat ścisły 😛 Tak to pewnie tam kiedyś zawitamy! No i czekam na relacje z innych nieznanych Bieszczadzkich miejsc 🙂
Zatem do zobaczenia w Sinych Wirach!!! 🙂