Bajka o starszym piesku.

Był sobie kiedyś taki śmieszny, starszy piesek. Żył sobie już któryś miesiąc w schronisku, nikomu nie przeszkadzając, bo tak naprawdę nikt nie zwracał na niego uwagi. Wcinał sobie parówki, konsekwentnie gardząc wszystkim, co nazwać można było racjonalnym żywieniem, chadzał sobie po terenie schroniska rzucając wyniosłe spojrzenie na inne psy, a te które wkurzały go najbardziej pozdrawiał obfitym sikiem na bramy ich kojca. Rytm dnia miał dokładnie poukładany. Poranny obchód, drzemka, parówki, drzemka, obchód, drzemka i tak dzień za dniem mijał mu na błogim nicnierobieniu. Nikt mu nie przeszkadzał, tak jak i on pozwalał innym żyć i mieć się dobrze. I wydawać by się mogło, że tak właśnie już zostanie dopóki nie pojawili się oni. Jedno większe, drugie mniejsze, łazili po schronisku, jak wielu innych, ale tym razem nie skończyło się tak jak zwykle, czyli obojętnym minięciem jego kojca. Oni przystanęli i zaczęli się zachwycać. „Dziwna sprawa” pomyślał starszy piesek. Bramka kojca się otworzyła. Zawsze kiedy obserwował takie sytuacje u innych psów wyglądało to mniej więcej tak, że te psy wyskakiwały z kojców, radośnie skakały po tych osobach i jakoś tak się to w większości przypadków zdarzało, że już do tego kojca nie wracały. Starszy piesek jednak postanowił zrobić po swojemu, tak więc dumnym krokiem przekroczył bramkę, spojrzał to na jedno, to na drugie, chwilę pomyślał, po czym podniósł tylną łapę, obsikał kojec i wyruszył na obchód terenu. Owszem miał zajebiste futerko, dosyć szlachetne rysy pyszczka i zalotny kikutek zamiast ogonka, ale do pisków zachwytu i łapsk wyciąganych w jego kierunku nie był przyzwyczajony. Ba! On sobie tego najzwyczajniej nie życzył. A już na pewno nie życzył sobie, żeby ta piskliwa dziewucha z tym mrukatym wielkim kolesiem wrócili po jakimś czasie i zamienili jego przytulny boksik w jakieś dziwne mieszkanie w ogromnym betonowym klocku. W środku miasta. Bessęsu.
Wkurzał się tak dzień po dniu, bo mimo, że robił wszystko, co w jego puchatych siłach, żeby utrudnić im życie, jakoś wciąż nie chcieli się go pozbyć. Nie pomagały częste pobudki o 3 nad ranem, nie pomagały strajki głodowe, nie pomagały całodzienne manifestacje wokalne. Nic nie pomagało. Starszy piesek pomyślał wtedy, że chyba trafił w końcu na godnego przeciwnika. Mądre, starsze pieski wiedzą kiedy złożyć broń i wycofać bojowe czołgi i postanowił, że skoro te uparte dwunogi wciąż go chcą, to należy zmienić taktykę i wykorzystać naiwność obu kreatur. Postanowił, że w zamian za parówki i święty spokój może ewentualnie zaszczycić ich swoją obecnością w ich życiu. Skoro tak bardzo chcą, niech znają łaskę starszego pieska. Nawet nie zauważył, kiedy nowe życie zaczynało mu się nawet podobać. Mógł wybrzydzać w jedzeniu ile chciał, w końcu zawsze przynosili coś nowego. No niech im będzie, raz nawet nieźle powalczyli i próbowali złamać go suchą karmą, ale wystarczyło, że zrobił słodką minkę i ta mniejsza zmiękła migusiem. Jakby mógł, to by na głos chichnął, jak zobaczył, że leci na złamanie karku po schodach po nowiuśką puszeczkę paszteciku. Podobało mu się, że od czasu do czasu wozili go do Mamy tej mniejszej i tam był całkiem niezły ogródek i mnóstwo krzaczków do obsikiwania i trochę ludzi za siatką do obszczekiwania. A najlepsze, że Mamę tej mniejszej w jeden dzień owinął sobie dokładnie wokół kikutka i z nią to miał już życie, jak w psim Madrycie no serio. Te rarytasy, które ona szykowała uuu pazurki lizać. Owszem trochę działała mu na nerwy taka przygrubawa suczka, która też u Mamy mieszkała, ale znosił ją z godnością i jak na dżentelmena przystało nigdy nie podniósł na nią łapy. Mimo, że czasem prosiła się, jak nikt inny.
O ile z godnością znosił wiele rzeczy, do których zmuszali go „jego ludzie”, tak jednej nie mógł znieść najbardziej. Jazda samochodem. Starszy piesek uważał, że tylko największy zwyrodnialec mógł wymyślić samochód, a jeszcze większy włożyć do niego pieseczka. W końcu załatwił sobie, że nikt go już nie będzie nigdzie woził i zorganizował sobie swoje całkiem wypaśne m3 u Mamy tej mniejszej. I wtedy właśnie poczuł, że to jest to, o co mu chodziło. Postanowił docenić starania tej trójki oszołomów, którzy na siłę wywrócili mu życie do góry nogami i stwierdził, że może faktycznie nie są tacy źli. Od tej pory okazał się być najsłodszym pieseczkiem świata, którego dwunożne oszołomy mogły głaskać i karmić pysznościami do woli. Ta mniejsza męczyła go też niemiłosiernie biegając za nim całymi dniami z aparatem, na początku konsekwentnie ją ignorował, ale w końcu stwierdził, że ludzkość zasługuje na przyjemność oglądania jego nieziemsko przystojnego pyszczka i zaczął pozować.
Tak mijał mu dzień za dniem, można powiedzieć, że całkowicie przyzwyczaił się do nowego życia i nawet całkiem polubił dwunożnych. No dobra, trochę ich nawet pokochał, ale ciężko było mu się do tego przyznać. Czasem łapał się na tym, że sam podchodził i domagał się głaskania, ale myślę, że wolałby, żeby o tym na forum publicznym nie wspominać. Ot takie tam, chwile słabości, które mogą zdarzyć się każdemu twardzielowi. Nie chciałby pewnie, żebym pisała też o tym, że za każdym razem, jak przyjeżdżaliśmy, albo Mama wracała ze sklepu to biegł radośnie merdając kikutem. Nie no, na pewno by nie chciał. Jakby co, to tego nie czytaliście.
Starszy piesek niestety zaczął podupadać na zdrowiu. Jak się okazało 18 letnie ciałko zaczęło odmawiać posłuszeństwa. W końcu i ono chciało odpocząć i mimo, że dwunożni walczyli, jak mogli, walczyli z całych sił- nie udało się. Starszy piesek po prostu chciał już odejść. Z godnością, z jaką przeżył całe swoje życie, na ukochanym posłanku, w otoczeniu ukochanych dwunożych. Wiedział, że właśnie w tym momencie rozrywa ich serducha na milion kawałków, ale nie mógł inaczej. A przede wszystkim nie miał już więcej sił. Starszy, puchaty piesek wiedział, że swoją robotę już zrobił. Uszczęśliwił tych ludzi swoją obecnością do granic możliwości, ale przyszedł czas na odpoczynek i bieganie po tęczowej krainie, gdzie już nic nie boli, a parówki spadają z nieba.
Starszy piesek biega sobie po tej tęczowej krainie z kumplami, których dawno nie widział i z suczkami, które za życia adorował i ma się naprawdę dobrze. Jak się zmęczy to wraca na swoje posłanko do Mamy Celiny i odsypia swoje, po czym znowu cieszy się z świata, w którym nic nie boli. Od czasu, do czasu rzuca okiem na swoją rodzinkę, czy mają się dobrze i czy nie trzeba obszczekać jakiegoś natręta podchodzącego zbyt blisko ogrodzenia. W końcu owszem jest na wakacjach, ale ciągle jest odpowiedzialny za swoją rodzinę…
***
Dziś mija dokładnie rok od naszego pożegnania z Ogim. Ta „bajka” to po prostu mój sposób na uporanie się z tym, że już go z nami nie ma. Próbowałam sobie to nasze wspólne życie ubrać w kompaktową całość i chyba to właśnie mi z tego wyszło. Bajka. Bo życie z Ogim to była właśnie bajka. O śmiesznym, starszym piesku, który dał nam niesamowitą szkołę życia i kilka ważnych lekcji, których nie zapomnimy do końca życia.
A wydaje się, że tak niedawno czytałam u Was o śmierci Ogiego, a tu juz rok minął. Jak to mawiali poeci mądrzejsi ode mnie „czas płynie i zabija rany” . Mój pieseł też mieszkał u mojej mamy, bo dla starszego pieska wieś to jest to, czego mu najbardziej potrzeba, zwłaszcza takie 40 kg, które ledwo chodzi 🙁 Odszedł w tym roku w październiku. Wam została uszasta, nam został Pompon, choć pewnie i z nimi kiedyś sie nam przyjdzie pożegnać. Ehh czemu te pieseły tak krótko tutają bawią ? :/ Niedługo w kinach będzie ” Był sobie pies”, zastanawiam się ile chusteczek ze sobą zabrać ?
Ja też nie wiem kiedy to minęło…ciężko mi uwierzyć, że to już rok od kiedy nie chrapie pod swoim ulubionym stoliczkiem. W takiej chwili drugi pies to chyba jedyne i największe pocieszenie, dlatego tak się cieszę, że my mamy Lunę, a Mama Celina Gajuszkę. Kiedyś przeczytałam takie fajne słowa, że psy żyją krótko, dlatego trzeba je kochać bardziej. Coś w tym jest i jakby nie było praktykuję te słowa z całych sił 🙂
Wiola, kolejny piękny tekst! Przy okazji się poryczałam… U nas za kilka dni też minie rok od śmierci Iśki i pomimo czasu to nadal boli jak cholera. Pomimo dwóch kochanych wariatów ciagle mam ja w sercu i bardzo mi jej brakuje. Historia Ogiego jest wspaniała a ten album to świetna sprawa. Po raz kolejny mnie zainspirowałaś! Zdjęcia Iśki mam powieszone na ścianie ale taki album to jest coś! Może Ogi biega gdzieś tam z Iśka i świetnie się bawia:-) Trzymajcie się ciepło!:-*
Dziękuję kochana! <3 Myślę, że wspomnienia o naszych ukochanych psiakach nigdy w nas nie zgasną i zawsze będą trochę boleć, nieważne ile czasu minie i ile psiaków będzie później. Każdego będziemy wspominać i pamiętać do końca życia...Album polecam. Zrobiłam go chyba tydzień po odejściu Ogiego i oglądam za każdym razem kiedy jest mi źle lub tęskonta daje o sobie znać za bardzo. Ryczę, jak głupia za każdym razem, ale to bardzo pomaga. Mam ogromną nadzieję, że Ogiś i Iśka dają tam równo czadu za tęczowym mostem 😉 Trzymajcie się i Wy i wspominajcie, jak najwięcej. Szczególnie w ten dzień. Bo czy tego chcemy, czy nie ta konkretna data już do końca życia będzie "tym dniem".