Kraków jeszcze nigdy tak, jak…wczoraj :)

Dobra, pewnie narażę się sporej części czytelników, ale muszę to napisać: nigdy nie przepadałam za Krakowem. Mozna się nawet pokusić o stwierdzenie, że Krakowa raczej nie lubię. Nie wiem czemu. Jedni nie lubią Radomia, innych wkurza Warszawa, a ja z daleka staram się omijać Kraków. Jednak mam tam Przyjaciółkę Olę , więc chcąc niechcąc czasem pojawić się tam trzeba. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że gardzę tym miastem, czy coś w tym stylu. Po prostu nie czuję się tam jakoś super dobrze. W ten weekend jednak musiałam tam być, bo okazało się że jest organizowane spotkanie z Adamem Wajrakiem, który opowiadał o swojej najnowszej książce p.t. „Wilki”.
Brodatego zostawiłam w doborowym towarzystwie Lunki i naszego wspólnego Przyjaciela- Oziego, a Olę porwałam na Spotkanie z panem Wajrakiem. O książce słuchało się cudnie, jednak wiele nie dosłyszałam, bo ze względu na sporą frekwencję musieliśmy przenieść się na zewnątrz. Udało mi się bez stania w kolejce, zupełnym przypadkiem pod kiblem zdobyć dedykację pana Wajraka i obejrzeć film „Wilcze Góry (film już nie pod kiblem).
Zastała nas tam ciemna noc, więc zawinęłyśmy się spowrotem do domu oczywiście zahaczając o coś do jedzenia. I tu Kraków zdecydowanie wygrywa wszystko (żeby nie było, że nic nie jest tam fajne 😉 ). Generalnie nie wiedziałam w co zęby włożyć. Cudowne jest to, że niezależnie od pory dnia każdy może się tam najeść fajnych rzeczy. Jako że ziemniak jest według mnie bytem idealnym i mogę go jeść pod każdą postacią, a najchętniej w postaci frytek lub tym podobnych, wybrałyśmy budkę o nazwie „Ziemniaczki na Kazimierzu”. Tam zaopatrzyłyśmy się w fantastycznie przysmażone i doprawione ćwiartki ziemniaków z intrygującym acz wyśmienitym sosem indonezyjskim i uciełyśmy sobie przemiłą pogawendkę z właścicielem budki.
Najedzone i szczęśliwe wróciłyśmy do mieszkania, by z resztą ekipy zaplanować niedzielę w Krakowie, a raczej poza nim 😉

Propozycji było sporo, jednak wygrały Dolinki Krakowskie, które dosłownie kilka dni temu polecała Amelia na swoim blogu Moje życie z Owczarkiem.
To tylko jakieś 20 kilometrów od Krakowa, jednak nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy się nie zgubili ze 30 razy i zamiast 20 km zrobiliśmy około 50 😉
Ale nie traciliśmy dobrych humorów. Jedyne co straciliśmy to słońce, które postanowiło zajść za chmury dokładnie w momencie kiedy w końcu udało nam się zaparkować i wysiąść z samochodu. Mimo to, dolinki przywitały nas pięknymi widokami i jesiennymi kolorkami, które kocham, ubóstwiam i jestem od nich uzależniona. Pisałam już, że kocham jesień?
Była to niedziela, więc niestety trafiliśmy na sporo spacerowiczów, w dużej części również z psami:
Mimo to spacer uznajemy za udany i bardzo przyjemny, Lunka tez poleca jak najbardziej. Zwłaszcza, że na samym końcu naszym oczom ukazała się sporych rozmiarów polanka, na której można było pobiegać za patykiem. Trasa w żaden sposób nie jest męcząca, my mieliśmy tylko lekko utrudnione zadanie bo w nocy najprawdopodobniej padało, więc liście i kamyki pod nogami tworzyły dosyć śliską nawierzchnię, jednak udało się i nikt tyłka sobie nie obił.

Jako, że w niedzielę obchodziliśmy też Dzień Kundelka, który jest szczególnie bliski mojemu serduchu, nie mogliśmy nie odwiedzić pomnika psa Dżoka (najwierniejszego z wiernych kundelków, jesli ktoś nie zna, musi koniecznie nadrobić zaległości). Szczerze miałam wielkie obawy co do tej części wycieczki, gdyż Luna nie przepada za zatłoczonymi miejscami, a niestety pomnik znajduje się praktycznie w centrum miasta, więc uniknięcie tłumów było niemożliwe. Postanowiliśmy jednak zaryzykować spacer nad Wisłę. I tu normalnie totalny szok. Luna nic sobie nie robiła z tłumów, dziarsko szła przed siebie merdając ogonkiem, co rusz racząc się ciasteczkiem, które dostawała ode mnie w nagrodę za tak cudowne zachowanie. Nawet nie wiecie, jak mi się morda cieszyła widząc młodą tak wyluzowaną i zadowoloną. No duma, duma, duma nas rozpierała. Poczyniliśmy pamiątkowe zdjęcia przy pomniku…
…i po dłuuugim dniu wróciliśmy do mieszkania, chwilę odpocząć i obrać powrotny kierunek- Rzeszów, gdyż poniedziałek zbliżał się wielgachnymi krokami.

Ten weekend był naprawdę magiczny. Zobaczyliśmy się z naszymi Przyjaciółmi, spędziliśmy super czas w Dolinkach Krakowskich i kolejny raz mogliśmy oglądać pełnię szczęścia na pysku naszego psa. I wiecie co? Chyba nawet trochę przekonałam się do Krakowa 😉 Czy można chcieć więcej?

A jak Wasz weekend i Dzień Kundelka? Obchodziliście jakoś szczególnie? Jestem bardzo ciekawa 🙂
Jest zdjęcie z wodospadem! 😀
Mieliście dużo lepsza pogodę niż my do zdjęć (zazdrości). Kiedy my byliśmy była spora mgła i wszystko parowało… Widać po tej szczęśliwej mordce, że wyjazd się udał 😉
PS. strasznie długo łąduje mi się Wasza strona i zdjęcia ;(
Mgła dobrze sfotografowana też ma nieziemski urok. Oj udał się, udał 🙂 A z tym długim otwieraniem się, to zrobiłam wywiad wśród znajomych i wszystkim strona śmiga normalnie także nie wiem, czemu u Ciebie tak muli. Pozdrawiam 😉
Całym swoim sercem uwielbiam opisy pod zdjęciami, ale „Matka, zgubiłam ucho” zdecydowanie wygrywa dzień 😀
😀
Cześć! Jakie PIĘKNE ZDJĘCIA! Mi Wasza stronka ładowała się króciutko. Ale w razie czego jest taka strona, która pozwoli Wam sprawdzić szybkość https://developers.google.com/speed/pagespeed/insights/
Jest spoko, bo pokazuje jakie są ewentualne błędy. Ja miałam zbyt duże zdjęcia i zasugerowano mi ich zmniejszenie:)
O super! Dziękuję za radę 🙂 Buziak w nos dla Ogiego. Szkoda, że Poznań jest tak daleko 😉
Oj czytając Twój wpis trochę mi się zatęskniło za studenckim życiem we Wrocławiu 🙂 Taki sentyment nad jedzeniem burgsów o 3 nad ranem…
Dzięki za podrzucenie ciekawej książki, idę czytać na jej temat! 🙂
Wrocław <3 A książkę polecam, jak najbardziej 🙂
Pierwsze przykuł uwagę tytuł – Myslovitz aj aj aj! 🙂
Jestem ZA-CHWY-CO-NA! Zdjęciami, opisem, blogiem (przeglądam i przeglądam, i przeglądam te posty i końca nie widać :P) A no i Rzeszów tak mi bliski! Świetnie, że Luna poradziła sobie w tłumie – u nas to ciągle jest dramat. Niechże mój też z tego wyrośnie.
Pisać dalej proszę 😉
Radosnego!
Kurczę dopiero zaczęłam pisać tego bloga, wydawało mi się, że nie jest tego jeszcze tak dużo 😉 Bardzo Ci dziękuję za tyle miłych słów! Super, że się odezwałaś, bo jakoś wcześniej nie trafiłam na Twojego bloga, a dobermany to moja miłość z dzieciństwa!!! Jeśli odwiedzicie kiedyś Rzeszów koniecznie daj znać. A ja zabieram się za nadrabianie zaległości na Twoim internetowym kąciku. Buziak w nos dla Ampera i uściski dla Ciebie!
p.s. Jesteście na facebooku? Bo szukam i nie mogę znaleźć 🙁
Oj tak dobermany tylko do kochania polecam! I jak tylko pojawię się w Rzeszowie z psiakiem postaram się skontaktować, bo sama byłam np. wczoraj haha.
Psisko moje jeszcze nie ma chyba na tylu fanów by mieć fanpage, ale kto wie, kto wie, może z czasem 😉
Amper uwielbia całusy w nochala więc się na pewno ucieszy!! 😀
Kraków to bardzo specyficzne miasto. Z roku na rok mamy coraz mniej zieleni na rzecz nowych biurowców. Psiarze też są dość specyficzni, bardzo często mają roszczeniową postawę. Puszczanie agresorów luzem to norma bez względu na osiedle. Całe szczęście Kraków ma też swoje dobre strony, jest świetną bazą wypadową. Dolinki podkrakowskie, Las Wolski, Park Lotników czy chociażby duża ilość psich wybiegów to duże plusy. Nie wyobrażam sobie weekendu bez wypadku na Krakowski Rynek. Coraz więcej restauracji i barów jest psiolubnych jednak daleko nam jeszcze do zagranicy.
No właśnie my te rynki i miejsca publiczne mamy do przepracowania i mam nadzieję, że nam się uda kiedyś wybrać na kawkę do fajnego miejsca z Luną. W takim razie liczę na to, że jak wybierzemy się do Krakowa to któreś z tych miejsc, które wymieniłaś wspólnie odwiedzimy 🙂
Mam o szczęście, że z Futrzastego jest ignorant jakich mało. Wystarczy, że ktoś na niego cmoknie a potrafi pokazać ignorancją jak głęboko go ma. Koniecznie dajcie znać kiedy zrobicie sobie wycieczkę do Krk to pozwiedzamy Miasto Kraka razem:)
Jesteśmy w kontakcie zatem! Nie możemy się doczekać! 🙂