
Kiedy w drugi dzień świąt budzik zadzwonił przed 8 najpierw pomyślałam, że to jakiś mało śmieszny żart, ale zaraz potem przypomniałam sobie, że to na moje własne życzenie dzieje się ta istna tragedia. No bo kto normalny w drugi dzień świąt wstaje przed 8? Nikt. Państwo Nienormalni wymyślili sobie wycieczkę. W Bieszczady. Dokładnie kierunek- Otryt. Ambitnie. Choć w fazie planowania (o ile można było nazwać ten proces planowaniem) jeszcze nie wiedziałam, że to ambitnie. No bo niestety tak już mam. Wystarczy mi powiedzieć, że jedziemy i ze mną, jak z dzieckiem. Radocha na pysiu i jadę. Dopiero na miejscu okazuje się zazwyczaj, czy jest się z czego cieszyć, czy nie. Zachowaliśmy jednak resztki rozsądku i zgodnie z radami ekspertów przed wyprawą zjedliśmy porządne, świąteczne śniadanie. Luna chyba swoim psim niezawodnym nosem wyczuwała, że łatwo nie będzie i sępiła, jak nigdy.
Po śniadaniu zapakowaliśmy się do naszego dzielnego Peugeota 206 i ruszyliśmy ku przygodzie. Uszka, pierogi, barszcze i inne grochówki tym razem nie pójdziecie w boczki, o nie, nie!
W internetach pisali, że na Otryt, (czyli według cioci wikipedii pasmo górskie w Bieszczadach Zachodnich (czasem zaliczane do Gór Sanocko-Turczańskich) położone na północ od doliny Sanu; najwyższym szczytem jest Trohaniec (939 m n.p.m.). Otryt to długi, prosty grzbiet o długości ok. 18 km, porośnięty lasami jodłowo-bukowymi, przez co brak na nim punktów widokowych.) wchodzi się w miejscowości Lutowiska. No to gitarka, lecimy do Lutowisk. Niecałe 2 godzinki nam to zajęło z naszego uroczego Krosna. Zaparkowaliśmy obok jakiegoś potężnego kościoła i rozpoczęliśmy poszukiwania wejścia na szlak. I tak sobie chodziliśmy w te i we wte, w te i we wte, tam i nazad, bo nijak nie mogliśmy wejścia na szlak znaleźć. Kiedy zrobiliśmy już kilka niepotrzebnych kilometrów kręcąc się w kółko, w końcu udało się wejść w tą ścieżkę, co trzeba. Brawo my! Teraz już nic nas nie zatrzyma. Otrycie nadchodzimy!
Zaczęło się bajkowo! Mijaliśmy sobie urocze domki takie zwykłe i takie do wynajęcia, nawet stado koni minęliśmy! Jakie były cudne! Niestety światło miałam tragiczne (12 w południe) i wyszło tylko jedno zdjęcie zupełnie nie oddające piękna tych koni, a już na pewno liczebności ich stada. Bo ich było dużo, naprawdę! Tylko akurat jadły i nie udało się zrobić wszystkim zdjęcia, serio, serio!
Kiedy już popodziwialiśmy konie ruszyliśmy dalej. Pogoda i widoki były przepiękne. Tylko wiało, jak cholera. Ale nie traciliśmy dobrych humorów. Szliśmy pod wiatr, więc zawsze to dodatkowy punkcik dla nas w spalaniu kalorii.
Kiedy tak sobie szliśmy i podziwialiśmy te widoki nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Bo dla mnie nie ma nic piękniejszego niż taka otwarta przestrzeń, polanki i górki w tle. A najfajniejsze było dopiero przed nami. Po jakimś trochę ponad kilometrze od wejścia na szlak naszym oczom ukazała się ogromna polanka. Nie wiem, czy gdyby było ciepło ktokolwiek by mnie zmusił do opuszczenia tego miejsca. Luna chyba podzielała moje zdanie.
Ponapawałam się widokami, ale rozsądny Szymon nakazał, żeby iść dalej, bo nas ciemna noc zastanie. Niechętnie, ale dałam się namówić. Co, jak co ale to on ma w tym związku głowę na karku i obowiązek sprowadzania mnie na ziemię, kiedy mnie za bardzo poniesie. Ze łzami w oczach opuszczałam ten raj na ziemi, ale rozpacz moja nie trwała długo, bo kilka kroków dalej znowu była polanka!

Niestety i tą polankę trzeba było opuścić i stawić czoła prawdziwemu wyzwaniu, czyli wejść w las i zacząć iść pod górę. I tutaj, jak dla mnie na jakąś godzinę zabawa się skończyła. Dopiero, jak schodziliśmy przyznałam się Brodatemu, że totalnie spanikowałam. Kiedy tylko weszliśmy w las zaczęłam sobie wkręcać, że na pewno spotkamy niedźwiedzia (w końcu są wkurzone, bo jest za ciepło, żeby spać i głodne, bo jest za zimno, żeby miały co jeść), a jak nie niedźwiedzia to pewnie dzika, a jak nie dzika to jakieś inne wkurzone dzikie zwierzę. Serio, dawno nie bałam się tak, jak wtedy. Mimo, że w lesie też było ładnie, to gdyby nie nerwowe pstrykanie na zasadzie „byleby było na bloga” to nie pamiętałabym nic z leśnego odcinka trasy.
Jak widać nie ma tego zbyt wiele, bo moja determinacja, żeby dojść już do tej Chatki Socjologa, która oznacza „witaj, jesteś na szczycie” nie pozwalała przystawać na zbyt długo. Przy życiu trzymał mnie jedynie fakt, że to wcale nie jest tak daleko i jak już dojdziemy o ile przeżyjemy to będą super widoki przy tej chatce socjopaty, czy tam socjologa. Więc szłam, szłam, darłam przed siebie, jak głupia, w końcu walczyłam o życie. Biedna Luna i biedny Brodaty. Kompletnie nie podzielali moich obaw i kompletnie nie mieli w planach robić tej trasy w takim tempie.
Kiedy w końcu udało dotrzeć do celu radość z tego, że żyjemy i mamy się dobrze przemieszała się z lekkim rozczarowaniem. Okeeeej, jest Chatka Socjologa, ale gdzie te polanki, górki i piękne widoki? No cóż. Gdybym doczytała to bym wiedziała, że nigdzie boooooo, jak byk było napisane:
Otryt to długi, prosty grzbiet o długości ok. 18 km, porośnięty lasami jodłowo-bukowymi, przez co brak na nim punktów widokowych.
Halo Wiolusia tu ziemiaaaa! BRAK PUNKTÓW WIDOKOWYCH! Owszem doczytałam to, ale po powrocie. Dobrze, ze te polanki na początku chociaż były, bo w tamtym momencie nie było mi do śmiechu. Stawiałam czoła niedźwiedziom i dzikom po to, żeby pooglądać sobie drewnianą chatkę? Rewela.
Przysiedliśmy sobie tam na chwilę, żebym mogła się uspokoić i zebrać siły na starcie z niedźwiedziami w drodze powrotnej, pozwiedzaliśmy jakże urocze obejście chatki i zaczęliśmy się zbierać w drogę powrotną.


I nagle oczom naszym ukazał się taki zabawny człowiek. Wyszedł sobie dziarsko z tego samego lasu, którym my szliśmy, uśmiechnięty, zadowolony z życia. Jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że tam na pewno gdzieś były niedźwiedzie czyhające na jego życie. Przywitał się z nami, pokręcił się wokół chatki, ogarnął teren i zawrócił, w ten sam las. Patrzyłam sobie tak na niego długą chwilę, jak radośnie, prawie w podskokach znika w gęstwinie i nie wiedziałam, czy to ze mną jest coś nie tak, czy z nim. Jak tak dłużej się zastanowiłam, to wyszło mi, że ze mną. Ok, być może tam były jakieś niedźwiedzie, czy dziki ale ryzyko zaatakowania było mniejsze niż moja szansa wygrania w totolotka. Ludzie latami łażą za tymi cudownymi stworzeniami marząc, żeby je spotkać i co? I nic. I nagle ja miałabym być tą szczęściarą? No chyba nie. Dzięki tym moim genialnym przemyśleniom droga powrotna przez las była już prawie na luzaka. No i z górki było czyli już szybciej. Nawet na ustawianą fotę się szarpnęłam, żeby udowodnić sobie, że wcale się już nie boję.

I w końcu dostrzegłam, że w tym lesie też było pięknie.
Ani się obejrzałam, a znowu dotarliśmy na moje ulubione polanki. Słońce już zachodziło, wiatr ustał, a ze mnie zszedł cały stres. Chwilo trwaj!
Absolutną sielanę dopełnił jeszcze pan galopujący na koniu i biegający za nim pies. Ten widok wmurował nas tak, że aż nie zrobiliśmy zdjęcia. Kiedy się otrząsnęliśmy na widoku (no dobra, prawiewidoku) został już tylko psiak radośnie brykający po polance.
Tak, on tam jest. W prawym górnym, jak się dobrze przyjrzycie.
Udało się! Przeżyliśmy! Dziś wiem, że totalnie niepotrzebnie poluzowałam mojej bujnej wyobraźni, przez co popsułam sobie sporą część wycieczki, ale gdyby nie to, to nie mielibyśmy się dziś z czego śmiać. Ale mimo wszystko stwierdzam, że jednak jeśli w góry to większą ekipą. Tak, na wszelki wypadek 😉
Dziewczę Ty niemądre, Niedźwiedź szedł Twym śladem cały czas ;p
Nie, nie moja droga! Mym sladem szedł Niedźviad. Z Ukrainy. Tych się nie boję 😛
Tak, tak! Chodźcie w góry z nami! Plis! Borze, jak ja kocham wasze zdjęcia! Serio mówię, kiedyś wydrukuję i powieszę w nowym mieszkaniu! Ile Luneczkin ma w kłębie? Wygląda na dużą dziołchę 😀
W góry z Wami? Marzenie! Przyjeżdżajcie do naszej Polski Ziet i ruszamy! Będziecie mieć wszystko zapewnione. Dach nad głową, wikt, opierunek, psiolubny nocleg i pierogi Mamy Celiny 😀 A jak przyjedzicie to sobie wybierzesz foty na ścianę i wymierzysz ile Lun ma w kłębie, bo szczerze mówiąc nie sprawdzałam, ale mam cichutką nadzieję, że już nie rośnie 😀
Tak, chcem! Pierogi też! U nas też nocleg, ugotować też coś mogę 😀 więc albo my do was, albo wy do nas, albo na jakiś dogtrekking 😀
Oh! Piękne miejsce, my będąc w Bieszczadach nocowaliśmy pod Otrytem, ale nie wybraliśmy się tam, bo zależało nam zobaczyć stare, dobre, oklepane miejsca i zabrakło nam dni na Otryt. Byliście w Wilczej Jamie? Super knajpa i psiolubna 🙂
Nam z kolei zabrakło czasu na jakiekolwiek knajpy. Zresztą wiesz, kto by się gdziekolwiek zatrzymywał mając w perspektywie świąteczne żarełko u mamusi 😀 I w ogóle kurde my z tymi barami i knajpkami z Luną to szczerze jeszcze nie próbowaliśmy. Ciągle wydaje mi się, że nie czułaby się komfortowo. Ale sprawdzić będzie trzeba koniecznie. Mam nadzieję, że uda się zawitać do Wilczej Jamy. Dzięki za cynk, bo nie słyszałam o tym miejscu 🙂
Piękne zdjęcia! Widoki przecudne.
Dziękujemy! 🙂
Ach no ach no <3 Gdyby jeszcze w Bieszczady można było z psami ( a ja pękam, jak nie pozwalajo, na zawał bym zeszła), to już bym tam jechała ;(
A przy tym "Ze łzami w oczach opuszczałam ten raj na ziemi, ale rozpacz moja nie trwała długo, bo kilka kroków dalej znowu była polanka!" śmiechłam, bo wyobraziłam sobie facepalm Brodacza i Ciebie jako dziecko w sklepie z zabawkami <3
Ja też zawsze mam cykora i raczej nie robię czegoś, jak nie wolno, ale na szczęście nie całe Bieszczady są objęte zakazem. Jest mnóstwo miejsc, w które można śmiało wejść między innymi szlak na Otryt jest jednym z nich. Także nie bój nic, jakby co to wbijajcie na południe to Was weźmiemy w fajne miejsca totalnie na legalu i bez spiny 🙂
A co do tego dziecka w sklepie z zabawkami- w punkt! Właśnie tak to wyglądało. Nawet facepalm był 😀
Definitely gotta go with Cosby and I’ll take your 24 (ignoring the mediocrity of this last season).I’ll addRaymondLOSTHeroesWith a nod to Simpsons if cartoons count.But make sure you watch On The Lot tonight and vote for David May!
Jakie zdjęcia! I jak zwykle – jaki optymistyczny wpis! Nawet wizja niebezpiecznego niedźwiedzia nie przyćmiła Waszego pozytywnego nastawienia do życia 🙂
Wizja niedźwiedzia nie przebiła zarąbistości polanek, także nie dało się niepozytywnie 😉
Wow! Piękne miejsce! W tych rejonach nas jeszcze nie było! Zapisuję miejscówkę!
To koniecznie dajcie znać, jak się będziecie wybierać 🙂