Zdradliwa wena raz jest, raz jej nie ma…

Myślę, że każdemu, kto cokolwiek tworzy nie są obce słowa z tytułu posta. Raz pomysły gonią się jeden za drugim, jak małe lisy po świeżutkim śniegu, a drugim razem choćby człowiek się spinał i napinał, jak gumka recepturka na zbyt pękatym słoiku, no nic za nic w świecie nie chce przyjść do głowy. A już najgorzej jest, jak te liski biegają po głowie w momencie kiedy kompletnie nie ma warunków do beztroskiej zabawy z nimi- czytaj nie ma czasu na spożytkowanie tej weny. Macie tak prawda? Bo ja coraz częściej. Odkąd prowadzę bloga spotykam się z takimi sytuacjami bardzo często. Wiadomo, chciałoby się wstawiać posty regularnie, najlepiej co tydzień, bo fajnie jest jak na stronie coś się dzieje, ale no przecież nic nie poradzę kiedy zupełnie nie mam pomysłu na stworzenie nowej notki. Lać wody na byle jaki temat nie potrafię, więc kiedy w głowie pustka to i na blogu zamiast nowych tematów, biegacze pustynne.
Ostatnio jednak zauważyłam, że pomysły na nowe posty przychodzą w sytuacjach zupełnie nieprzewidywalnych. Wiadomo wolałabym, żeby wena dopadała mnie kiedy to akurat nie mam nic innego do zrobienia, leżę wygodnie na kanapie z kubkiem kawy i nowy pomysł mogę natychmiast zapisać, wystarczy tylko że otworzę laptopa. Ale niestety nic podobnego, aktualne tempo mojego życia i to, że na każdym kroku postanawiam sobie to życie wywrócić do góry nogami sprawia, że w różnych dziwnych sytuacjach przychodzi mi tworzyć nowe posty. Chcecie wiedzieć w jakich? Zapraszam.
PO DRODZE Z PRACY
Tak powstał ostatni wpis o Gabrielówce. Długo się do niego zabierałam, ale jakoś nie wiedziałam, jak zacząć i oto akurat kiedy spieszyłam się z pracy do domu, bo obiad, bo pranie, bo odkurzanie, bo poniedziałek, czyli tak naprawdę wszystko- pojawił się on. Pan Pomysł. Wyciągnęłam więc telefon i zaczęłam pisać. Było już ciemno, więc ekran telefonu raził po oczach, było też bardzo ślisko, więc skończyło się tylko jednym. Pokraczną glebą na środku chodnika, oczywiście na oczach tłumu ludzi, którzy akurat pewnie też wracali z pracy do domu. Tylko, że oni nie pisali posta. Oni liczyli się z tym, że jest ślisko i szli ostrożnie patrząc pod nogi. Pomyślałam sobie- nic to, zaraz się szybciutko podniosę i udam, że nic się nie stało. Niestety na plecach dzierżyłam wypakowany po brzegi zamówieniem z empiku plecak, który kompletnie nie ułatwiał podniesienia się. Na szczęście przed moim nosem pojawiła się pomocna dłoń, do której przytwierdzony był całkiem niekiepskiej urody brodaty pan (Szymon, nie czytałeś tego) i jakoś udało się wrócić do pozycji pionowej. Pierwsze, co sprawdziłam, to czy telefon się przypadkiem nie uszkodził, dopiero później dała o sobie znać lekko poobijana kość ogonowa. Trudno. Warto było.
NA PIWIE ZE ZNAJOMYMI
Nie żeby było nudno, czy coś. Po prostu temat nagle zszedł na psy, jednak równie szybko z niego wyszedł, ale ja niestety w temacie pozostałam na długo. Bardzo długo, bo akurat natchnęło mnie na napisanie tekstu o adresówkach, do którego też przymierzałam się od jakiegoś czasu, ale jak to w życiu zawsze coś. W myśl zasady, że natchnienia się nie przegania, poddałam się mu i na jakąś godzinkę przeprosiłam towarzystwo. Ze świata blaszek z danymi właścicieli wyrwał mnie jednak ukochany zapach frytek. Szymon mówił, że wołali, że prosili, ale nie słyszałam, więc wytoczył argument ostateczny. Najskuteczniejszy z możliwych.
NA COTYGODNIOWYCH ZAKUPACH
Mamy taką zasadę z Szymonem, że raz w tygodniu zazwyczaj w poniedziałek robimy zakupy na cały tydzień. Planujemy obiady na każdy dzień, robimy listę potrzebnych produktów i uderzamy do pobliskiego marketu. Zakupy, jakbyśmy się nie starali i tak zawsze zajmują ponad godzinę, bo mimo rozpisanej listy, coś tam jest w promocji, coś tam zostało niezapisane, coś tam się przecież przyda i tak schodzi. Tego dnia zeszło jednak dużo dłużej, bo akurat wpadł mi do głowy pomysł na post o kilku zasadach superspaceru. I tak krążyliśmy po sklepowych alejkach, Szymon udawał, że uważnie czyta składy na opakowaniach, a ja przelewałam słowa na telefon. Dobrze, że kolejka do kasy była długa, bo do napisania w domu zostało mi już tylko podsumowanie. Potem za karę musiałam słuchać, jak Szymon recytuje składy przeróżnych produktów, bo pięknie wkuł je na pamięć tyle miał czasu, ale jakoś to przetrwałam i na szczęście po dwóch dniach przestał.
POD PRYSZNICEM
Wiadomo. Łazienka matką najlepszych pomysłów. Kto choć raz nie wpadł na dobry pomysł właśnie tam- niech pierwszy rzuci kamieniem. Mnie też się to musiało przytrafić akurat podczas prysznica po mega ciężkim dniu, kiedy to chciałam rach ciach się umyć i szybko zasnąć. Nie tym razem niestety. Szybka zawijka w ręcznik i do komputera, bo akurat natchnęło mnie na post o prawieowczarkowych rutynkach. Prysznic poczekał. Spanie też. Ech…
PRZY ŚWIĄTECZNYM STOLE
Zdecydowanie nie jestem fanką rodzinnych obiadów. Obiecałam sobie, że jak już będę duża to święta będę spędzać, tylko według własnego planu i dokładnie tak, jak mi będzie aktualna ochota nakazywała. Jakoś nie potrafię w te wszystkie small talki- strasznie słaba w nich jestem, a rozmowy o pogodzie doprowadzają mnie do szału. Jako, że jeszcze całkiem duża nie jestem to przynajmniej dwa rodzinne obiady w święta muszę odbębnić. Podczas ostatniego zastawiłam się jedzeniem tak, że wystawała mi tylko głowa, ochoczo jadłam, żeby usprawiedliwić swoje milczenie (z pełną buzią się przecież nie mówi) odpaliłam notatnik w telefonie i pisałam sobie podsumowanie roku. Rodzinny obiad nigdy nie minął tak szybko i miło. Tylko jakoś mi tak potem ciężko na żołądku było…
Jak widać łatwo nie było i ciekawa jestem w jakiej sytuacji przyjdzie mi pisać kolejne posty. W planach na najbliższe dwa miesiące mam zaprojektowanie sobie swojego wymarzonego kącika, w którym mam nadzieję przede wszystkim będę się realizować przy kubku cieplutkiej kawy z całym wolnym czasem świata. Nadzieja matką głupich podobno… 😉
Wiem, że wielu z Was pisze swoje blogi. Dajcie znać w komentarzu, czy Wam też zdarza się pisać w dziwnych sytuacjach. No i koniecznie podrzućcie linki do Waszych stron. Bardzo chętnie poznam nowe, ciekawe miejsca w internecie 🙂
Hahaha no niecodziennie ta wena Cię nachodzi. Do mnie przychodzi zawsze w nocy, jak spać nie idzie, a zbyt śpiąca jestem, aby wstać i zapisać pomysły. I zawsze sobie mówię, rano zapiszę to to i tamto i rozbuduję i będzie długi fajny post. Nawet zdjęcia sobie zaplanuję. I co? rano nawet nie pamiętam o czym to ja chciałam pisać. Dlatego coś mi się zdaje, że potrzebny mi tablet 😀
O rany, jak w nocy to najgorzej 😀 U mnie na szczęście nie, bo za nic w świecie nie jestem w nocy zmusić się do wyściubienia choćby ręki spod kołdry, żeby sięgnąć po telefon 😉
Ja wszystkie pomysły zapisuję od razu jako szkice w panelu, więc mogę do tego wrócić i zacząć pisać. Mam w zapasie zawsze kilkanaście tematów, więc okresy posuchy nie ma – coraz trudniej jednak znaleźć czas, żeby napisać coś merytorycznego 🙂
No gdyby mi przychodziły pomysły na posty w domu, to też bym je zapisywała w szkicach 😉 Niestety w domu to akurat najrzadziej niestety. Temat posta wymyślić nietrudno, gorzej go fajnie rozwinąć i właśnie te rozwinięcia przychodzą nie wtedy, kiedy trzeba 😉
Haha, mnie zazwyczaj nachodzi w pracy, kiedy goni mnie termin… Ale zawsze mogę zrobić sobie 10min przerwy na spisanie myśli 😀
U mnie w pracy nawet nie mam czasu pomyśleć, która godzina niestety także jeszcze się nie zdarzyło i oby tak zostało, bo nie ma nic gorszego niż brak czasu na zapisanie myśli 😉
Ja z kolei lubię pisać wieczorem w domu z laptopem na kolanach, jak już wszystko co miałam zrobić zrobiłam, a wszystko co miałam olać olałam zwykle mam rozpisany plan, bo blog podróżniczy, co po kolei, skąd są zdjęcia etc. Dobry alkohol pomaga wtedy na wene i „żeby chociaż zacząć, bo potem już z górki” Tylko niestety zwykle pracuje wieczorami, więc i okazji do pisania nie ma wiele
No w takich warunkach oczywiście dopieszczam wpis, ale sam pomysł i początek no to właśnie w ekstremalnych warunkach ostatnio. Ale tak, jak pisałam jestem na etapie projektowania naszego nowego pokoju, który mam nadzieję będzie mnie inspirował od początku do końca 😉 Dokładnie, najważniejsze to zacząć 🙂
Hihi u mnie głównie w środku nocy. Nie raz budziłam się zaraz po zaśnięciu, około 2 na przykład. Wtedy najlepiej się pisze. Dużo pomysłów pojawia się tez podczas prowadzenia samochodu, dlatego w aucie zawsze wożę notesik i kilka długopisów.
Ruda! Przecież ja widzę, że Ty praktycznie nie śpisz! 😀 Ja na szczęście jak zasnę, to praktycznie nic nie jest w stanie mnie obudzić. Nawet pomysł na posta 😉