Jesienna rozgrzewka po Rezerwacie Mójka

Jesień kocham całym sercem od zawsze, ale najbardziej doceniłam ją odkąd mamy Lunkę. Lato- szczególnie to, które mamy okazję obserwować od kilku sezonów- czyli gorące i bardzo burzowe to dla nas prawdziwa szkoła życia. Burze i upały eliminują wszelkie spontaniczne wypady, a każdy dłuższy spacer planowany jest misternie z infometeo, które w miarę dokładnie informuje nas o wszelkich przewidywanych wyładowaniach. Właśnie dlatego na jesień czekamy z takim utęsknieniem. Ubiegłoroczna była fantastyczna. Przepiękna pogoda owocowała w mnóstwo spacerów i wycieczek, praktycznie każdy weekend był nasz na bieszczadzkich szlakach, albo okolicznych lasach. Luźniejszy okres w pracy pozwalał na więcej wolnych dni w tygodniu, które też spędzaliśmy na wędrówkach. Jesień, którą mamy w tym roku…no cóż. Pozostawia wiele do życzenia. Jeśli już zdarza się ładny dzień to w tygodniu, a w weekendy zazwyczaj leje, jak z cebra. A nie, przepraszam, była jedna niezła niedziela, ale niestety Lunka miała zakaz spacerów, bo skaleczyła łapkę. I tak można śmiało powiedzieć, że ukochany październik przemknął nam koło nosa totalnie niewykorzystany. Okrutnie mi z tym źle, dlatego dokładnie dziś wystosowałam błagalny apel na facebooku do listopada, żeby był dla nas dobry. Bo jeśli nie w listopadzie, to kiedy?
Na listopad mamy kilka planów, o których może nie będziemy na razie pisać, żeby pogoda znów nie zagrała nam na nosie. Ale można śmiało powiedzieć, że zaczęliśmy całkiem nieźle i oby był to dobry prognostyk na resztę miesiąca. Korzystając z dnia wolnego i w miarę niedeszczowego wybraliśmy się na luźny spacer po Rezerwacie Mójka. To jedno z tych miejsc, które mamy praktycznie pod nosem, a nigdy tam nie byliśmy mimo, że w Rzeszowie mieszkamy już naprawdę dobre kilka lat. Jak dobrze, że jest Lunka…
Rezerwat Mójka obejmuje dwa szlaki: Szlak Jelenia i Szlak Bobra. Szlak Jelenia określany jest, jako ten trudniejszy i dłuższy, a Bobra jako ten łatwiejszy przeznaczony dla dzieci i młodzieży szkolnej, czyli idealny dla nas. Jako młodzi duchem ludzie, którzy uczą się przecież całe swoje życie na rozgrzewkę wybraliśmy właśnie Szlak Bobra. Zmusiło nas do tego też ograniczenie czasowe, ponieważ chcieliśmy się jako tako wyspać korzystając z dnia wolnego, więc trzeba było w potrzebie snu i potrzebie spaceru pójść na kompromis. Ale na Szlak Jelenia z pewnością wrócimy, bo zapowiada się naprawdę nieźle.
Szlak Bobra to niewymagająca trasa w sam raz na jesienną rozgrzewkę. Jako, że październik praktycznie przespaliśmy, nie mogliśmy trafić lepiej. Nie ma tam większych wzniesień, szlak jest płaski, ale naprawdę malowniczy. Aż prosi się, żeby wrócić tam właśnie w październiku kiedy drzewa totalnie oszałamiają ferią barw. Dziś było niestety widać, że przyroda nieuchronnie zmierza ku zimie, ale mimo to dało się jeszcze odczuć, że jesień całkiem nie odpuściła.
Nie jestem zwolenniczką Haloween, które wielu obchodziło wczoraj, ale mam wrażenie, że Mójka wycięła nam niezły żarcik i postawiła na szlaku coś takiego:
Nie wiem, czyja to szczęka, ale powiało grozą…
Nie spotkaliśmy po drodze żadnego zwierzątka, towarzyszyły nam jedynie odgłosy ptaków (znaczy, mam nadzieję, że były to ptaki 😉 ), ale obserwując zachowanie Luny można było stwierdzić, że Mójka pełna jest dzikich mieszkańców. Pies praktycznie nie odrywał nosa od ziemi i często ekscytował się, co oznaczało, że pewnie niedaleko jest, albo był jakiś dziki tubylec.
Pewnie innym razem nieźle by mnie to zestresowało, ale dziś kompletnie odleciałam. Byłam tak stęskniona za jesienią, że myślałam tylko o tym, że w końcu jesteśmy w dziczy i jest naprawdę pięknie. Nic więcej się nie liczyło. Zresztą, jak widać można było się zapomnieć.
Dopiero obrabiając zdjęcia zauważyłam ciekawe zjawisko, jakim dziś uraczyła nas przyroda. Las podzielony na pół. Jakby lato jeszcze walczyło, a jesień dumnie i zachłannie zajmowała swoje miejsce. Oby ta fajna walka trwała, jak najdłużej nie dając się zimie.
Szlak w pewnym momencie wyprowadza nas na polankę, gdzie wybieramy czy kontynuujemy ścieżkę bobra, czy ambitnie lecimy dalej jeleniem, na pokonanie którego potrzebujemy kilku godzin więcej. Być może udałoby nam się przejść dziś dłuższą trasę, jednak nie chcieliśmy przeciążać niedawno skaleczonej łapki Luny, no i biorąc pod uwagę czas który traciliśmy na jej węszenie woleliśmy jednak dziś nie ryzykować.
Szlak Bobra obejmuje odcinek zagospodarowany, czyli niedługi moment prowadzący obok domów prywatnych. O mamo, ale oni tam mają fajnie. Cisza i spokój i zewsząd las. Myślę, że nie jest to jakaś super oblegana w lecie trasa więc nawet wtedy mogą liczyć na względny spokój. Nasz must have na przyszłość mam nadzieję niedaleką. Malutki domek pod lasem. I tyle nam do szczęścia potrzeba. Wracając do szlaku w pewnym momencie wchodzimy pod górkę drogą asfaltową i po lewej znowu wita nas wejście na szlak już lasem.
I tu już niestety przygoda szybko się kończy. Jeszcze niecałe pół godzinki lasem i szlak można uznać za przewędrowany. Ale żeby nie było tak super łatwo i superprzyjemnie jest smaczek, którego pokonanie nie było łatwe. Zwłaszcza, że było błotniście i ślisko. Po raz kolejny komenda „stop” uratowała nam tyłki od obicia. Mianowicie na drodze stają nam dwa dosyć strome zejścia i podejścia, które po deszczu nabierają powagi. Na szczęście Lunka komendę „stop” ma opanowaną do perfekcji i tyłek tym razem Szymona pozostał bez szwanku.
Jesteśmy wszyscy we trójkę totalnie oczarowani dzisiejszym spacerem, a ja nabrałam nadziei na to, że być może jest to dobry znak i jesień jeszcze pokaże na co ją stać. Lepiej późno niż wcale przecież. Kolejny raz też przekonaliśmy się, że naprawdę nie musimy wyjeżdżać daleko, żeby zobaczyć jakieś piękne miejsce. Mamy to szczęście, że Podkarpacie obfituje w leśne szlaki, trzeba ich tylko dobrze poszukać i często okazuje się, że wiele z nich mamy praktycznie pod nosem. Trzymamy mocno kciuki za pogodę na dalszą część jesieni, bo tak jak pisałam na początku mamy swoje plany. LISTOPADZIE BĄDŹ DLA NAS DOBRY…PROSIMY! 😉
A jak Wasza jesień? Przesypiacie, czy wręcz przeciwnie robicie dystanse życia? Pochwalcie się gdzie już byliście 🙂

Jak zwykle ZAZDROSZCZĘ!!! My w tym roku miotamy się pomiędzy serwisami pogodowymi sprawdzając co będzie na 11-tego listopada i jak się będzie czuł Donner po kastracji (zaplanowanej na 7-mego). U nas wyjazdy uzależnione są od ustawowo dni wolnych, ale mając w pamięci zeszły rok to mamy obawy jechać w góry, bo chodzenie we mgle, zimnie i mżawce to żadna przyjemność… W prawdzie trochę po głowie chodzą nam Kartuzy, ale zobaczymy. 🙂
Amelia za 11 listopada trzymam kciuki razem z Wami, bo też mamy na wtedy ambitniejszy plan wyjazdowy. Szczerze powiedziawszy to nawet może być mgła, bo marzą mi się takie mgliste zdjęcia, ale wystarczyłoby żeby była tylko w jednym z trzech dni 😉 Tak, czy siak domek mamy zarezerwowany więc odwrotu już nie ma. Najwyżej posiedzimy przy kominku. Co do kastracji Donnera, to mam nadzieję, że jak najszybciej dojdzie do siebie. Nigdy nie miałam psa kastrata więc nie wiem, ile może trwać rekonwalescencja, wiem tylko, że Luna po sterylce już na drugi dzień chciała szaleć i biegać, no ale te dwa zabiegi jednak się od siebie różnią. Najwyżej poszukajcie czegoś płaskiego. Po płaskim też jest fajnie 😉 Kartuzy wow! Oby się udało! Pozdrawiamy Was ciepło!
Ja Jesieni nie lubię – pada tylko i ogólnie jest niefajnie. Nie ma nawet jak zaplanować jakiegoś konkretnego spaceru ;(
Co kto lubi oczywiście 🙂 Z tym ciągłym padaniem to bywa różnie. Owszem ta jesień tyłka nie urywa, ale kiedy sięgam pamięcią do chociażby trzech wstecz to nie mam im nic do zarzucenia. Ciepło, sucho (chyba bardziej niż w lecie ) i niesamowicie kolorowo. My właśnie w jesieni planujemy konkretne spacery, bo deszcz to nie koniec świata, a prawdopodobieństwo, że w połowie wędrówki złapie nas burza jest totalnie znikome. Zupełnie odwrotnie niż w lecie 🙂
Legion nienawidzi się kąpać, więc dla nas deszcze to taki mały koniec świata. Nie widziałaś naszej łazienki po kąpielowej wojnie 😉